„Gdzie się podział dawny, prosty seks?” – pyta kolegą kolegę, „Ludzie teraz wszystko tak strasznie udziwniają!” – dodaje. I mielibyśmy dialog z przyzwoitej komedii, gdyby nie to, że jedne z rozmówców już objawił się nam jako wielbiciel lizania damskich stóp. Jego zaś partnerka marzy o pewnej seksualnej transgresji, do której on się właśnie przygotowuje. Patrzymy na drugiego i nie możemy nie spytać – a co kręci tego kolesia, co nietypowego robi w łóżku ze swoją dziewczyną?
Bo wszystkie postaci w „To właśnie seks” coś kombinują coś nietypowego. Czasem dlatego, że zalecił im terapeuta, czasem dlatego, że niechcący wpadają na pomysł, jak lepiej zastosować tajlandzkie lekarstwo, czasem dlatego, że muszą, bo bez tego nie poczują podniecenia. Bardzo kameralna opowieść – film zawiera w sobie przeplatające się scenki z życia kilku par i solistów – tylko służy przekazowi. Przypadki bohaterów wciągają nas nie tylko dlatego, że możemy się z nimi zidentyfikować, w końcu sami sporo wiemy sporo o rutynie i rozczarowaniach w seksie. Wielką zaletą opowieści jest jest autentyczna forma i poczucie humoru. Nic tam nie jest naprawdę wulgarne, ani naprawdę dziwne, wyjęte z japońskiego klubu nocnego. Ot, jedna osoba lubi wcielanie się w role inna zaś szuka dreszczu przerażenia.
Ale w miarę rozwoju akcji obserwujemy jedną małą katastrofę za drugą. Jedni wcielają w życie to, czego pragną, a efekty tych działań ranią ich i otoczenie. Inni milczą i zaciskają zęby. Jak w życiu, bo „To właśnie seks” nie jest radosną opowiastką o tym, że wystarczy kupić sobie fikuśny gadżecik, czy nagrać bzykanko na video, żeby od razu nasz seks odzyskał werwę.
To, co przed chwilą było tylko fetyszem, fantazją zamienia się w kompulsję, która zamiast zbliżać oddala od siebie ludzi. Bo niewielu z nich pomyślało, żeby naprawdę pogadać o seksie. Problemem nie jest wstyd czy zahamowania seksualne, ani też przekraczanie granic i odważne eksperymenty. Bohaterowie rozbijają się o brak komunikacji – z samymi sobą, z partnerami. Pod koniec film przestaje być tylko zabawną komedią, katalogującą ludzkie parafilie, zaczyna być coraz bardziej smutny, czasem przejmujący.
A teraz strzyknę ironią. Fakt, dawno nie było tak zabawnego i mądrego filmu o seksie. Fakt, unika moralizowania i drętwoty, jest autentyczny i trafia. ALE (!) zaadaptowanie angielskiego tytułu „Little Death” (mała śmierć, czyli orgazm) jako „To właśnie seks” zasługuje na jakąś poważną karę. Może flogging?
Tutaj możecie posłuchać radiowej rozmowy o filmie w audycji Hanibal, z Hanią Rydlewską. Kliknij >>
Nie wierzę w przypadki w kinie. Parę niedosłyszących młodych ludzi, którzy poznają się poprzez serwis tłumaczeniowy dla głuchoniemych, obstawiam jako symbol pary, która mimo trudności będzie umiała gadać o seksie.