TEKST Marta Niedźwiecka
ILUSTRACJA Stanisław Gajewski
Większość mężczyzn odwiedzających specjalistów ze swoimi problemami seksualnymi ma skłonność do traktowania własnych penisów jako obiektu zewnętrznego, części oddzielonej od ich „ja”. Upraszczając, można powiedzieć, że wierzą, iż penis „ma własną wolę i często to on decyduje”. Jednak takie stwierdzenie nie dość, że trywializuje kwestię, to sprowadza całą dynamikę wewnętrznych relacji mężczyzny z jego seksualnością do bycia sterowanym przez popęd. I – druga sprawa – czy kobiety też tak mają, że traktują swoje waginy jako coś zupełnie osobnego wobec „ja” właścicielki?
NAGROBEK PRZYRODZENIA
Pomysł, by traktować genitalia jako oddzielne, często uosobione byty, jest stary jak świat. Szczególnie chwalby penisów i ich niezwyczajnych dokonań, kreślone niczym relacje o wyczynach antycznych bohaterów, stanowią niezmienny element kanonu literackiego. Wystarczy wspomnieć barokowego poetę Jana Andrzeja Morsztyna, który w swoim sławnym utworze „Nagrobek kusiowi” opisuje męskie przyrodzenie czasowo lub stałe pozbawione mocy jako nieboszczyka. Nim zaś przywoła wszystkie nadzwyczajne przypadki, jakie były tegoż udziałem i nim przywoła liczne niewiasty, które zapisały się w historii Europy upodobaniem do cielesnych swawoli, takimi słowami relacjonuje fakt utraty potencji:
Leżysz, kusiu, nieboże, i emońskie zioła
Zwieszonego pewnie by-ć nie podniosły czoła,
Nic cię wyprawnej ręki nie ruszą pieszczoty;
Leżysz, a pan twój wiecznej pełen stąd sromoty.
Możemy uznać, że literatura rządzi się prawami odrębnymi od ludzkiej psychiki, i przejść nad tym do porządku dziennego, ale problem rozdzielenia pozostaje nierozwiązany.
CZEGO OCZY NIE WIDZĄ
Czy pamiętasz, jak twoi rodzice pokazywali ci lusterko i wypowiadali twoje imię, wskazując na odbicie w lustrze? Nawet jeśli nie pamiętasz tego dokładnie, były to ważne początki kształtowania się twojego obrazu „ja”. W ten właśnie sposób dziecko uświadamia sobie, że „ja” to coś, co ogląda w lustrze. Wie, że mimo dorastania, starzenia się, czy zmian wokół jego „ja” jest obdarzone określonym zestawem cech – to temperament, wygląd, niepowtarzalna osobowość. Jednym słowem – posiada tożsamość.
Wystarczy jednak ześlizgnąć wzrok nieco niżej, do tabuizowanej sfery seksualności, żeby to, co oczywiste na górze, przestało już obowiązywać. Bo tożsamość góry niekoniecznie chce i może wchodzić w szczere relacje z dołem – od wieków odsądzanym od przyzwoitości i wypieranym z procesu wychowania.
Chociaż może nam się to wydawać zupełnie bez znaczenia dla naszej tożsamości, przecież wiemy, jaki mamy kształt nosa, kolor oczu i że lubimy lody czekoladowe – to brak więzi psychicznej z własnym ciałem, szczególnie genitaliami, zasadniczo zmienia nasze przeżywanie i postrzeganie seksualności. Mężczyzna nie może być zharmonizowany psychoseksualnie, jeśli jego penis jest zewnętrznym centrum sterowania, a kobieta, jeśli nigdy nie widziała własnej waginy. Uroczo i trafnie ujęła to jedna z klientek gabinetu seksuologicznego: „Nie można kochać kogoś, kogo się nigdy nie widziało na oczy”.
SFERY NIEBYTU
Rozdzielenie zawdzięczamy kilku psikusom, które płata nam kultura i wychowanie. Jak to się dzieje, że mężczyźni i kobiety nie czują się emocjonalnie związani z własnymi strefami intymnymi?
To, czego nie zobaczymy i nie powiążemy na poziomie świadomym, musi pozostać nieodkrytą częścią „ja”. Możemy żyć, wiedząc, że jesteśmy kobietą lub mężczyzną, jednak nie czując i nie rozumiejąc dokładnie, jak to zmienia naszą seksualność. Jesteśmy wtedy dużo bardziej podatni na zewnętrzne manipulacje – czy to ideologiczne, czy prozaicznie marketingowe. Zagubieni w zakresie własnej kobiecości czy męskości, będziemy skłonni do kompensowania sobie braków poprzez upiększenia w drodze do nieistniejącego ideału albo wpasowywania się w sztywne i nieadekwatne choć kulturowo dostępne modele „prawdziwego samca” lub „porządnej kobiety”.
Dzieje się tak dlatego, że brakuje nam doświadczeń podstawowych – takich chociażby, jak pozytywny przekaz o naszym ciele, płci i seksualności, który powinnyśmy odebrać od rodziców. Być może nie mieliśmy szans poznać naszego ciała jako narzędzia przyjemności, a nie tylko zaspokajania instynktu, bo nikt nie nauczył nas łączyć seksu z uczuciami albo wręcz zabraniał masturbacji. Nie odebraliśmy tej porcji wiedzy i doświadczenia w zakresie ciała, które umożliwiają harmonijny i zdrowy rozwój psychoseksualny. I o ile nasza tożsamość da sobie radę, bo zawsze jakoś wymyślimy, która dyscyplina sportu jest nam najbliższa i do której restauracji najbardziej lubimy chodzić, to w sferze seksu możemy pozostać w kawałkach przez całe życie.
Z DALA I OD ROZUMU, I OD SERCA
Na tym prostym mechanizmie oddzielenia nas od najdelikatniejszych, bo seksualnych fragmentów naszego ciała widać dobitnie, że skrypt kulturowy, w jakim żyjemy, niszczy jednakowo życie intymne obydwu płci. I chociaż przywykliśmy sądzić, że jest on bardziej opresyjny wobec kobiet – choćby poprzez istnienie tzw. kultury gwałtu – to z perspektywy gabinetu terapeutycznego patriarchat szkodzi także mężczyznom. To wzorzec kultury, w którym dorastający chłopak musi pozbyć się emocjonalności i wrażliwości, żeby wpisać się w oczekiwaną wobec niego rolę społeczną. Ma nie poddawać się uczuciom, skupić się na osiąganiu sukcesów i zaliczeniu jak największej liczby kobiet. Dzięki temu, a także agresywności i ostentacyjnemu oddzieleniu seksu od czucia, udowodni, że zasługuje na nazywanie go prawdziwym mężczyzną. Przy okazji stanie się właścicielem zewnętrznego obiektu, okazjonalnie dominującego decyzyjnie, który z punktu widzenia rozkoszy seksualnej będzie bezużyteczny – bo niepodłączony ani do rozumu, ani do serca.
W ramach tego samego skryptu także kobiety będą doświadczać oddzielenia. Na przykład poprzez purystycznie prowadzony trening czystości, w którym nie ma mowy o oglądaniu genitaliów, zabawy nimi czy dotykania siebie. Tutaj chłopcy są zdecydowanie górą, gdyż każdy z nich będzie dotykał swojego penisa chociażby po to, żeby zaspokoić potrzeby fizjologiczne. Jego penis będzie zresztą, w miarę dorastania, coraz wyraźniej przypominał o swoim istnieniu i proces ten trzeba będzie oswoić. Dziewczynki mogą zamienić się w kobiety dwudziestoletnie, nadal nie wiedząc, na jakiej zasadzie i jak dokładnie impulsy natury seksualnej pojawiają się w ich ciele.
JA, MĘŻCZYZNA ODPOWIEDZIALNY
Nie zajmuję się seksem, tylko miłością. Seks bez miłości nie ma sensu” – powtarzała Michalina Wisłocka, autorka kultowej już „Sztuki kochania”. A miłość to przecież rodzaj szczególnej uważności na drugiego człowieka. I odpowiedzialność za związek. Dbanie o relację, pomaganie sobie nawzajem i identyfikowanie się z problemami ukochanej osoby. Tym problemem często jest antykoncepcja.
– Rozmawiałem w swoim życiu o antykoncepcji z dziesięcioma tysiącami kobiet, a teraz rozmawiam o tym z mężczyznami – mówi Eugeniusz Siwik, ginekolog i specjalista od wazektomii. – Mężczyźni, którzy do mnie przychodzą, nie martwią się o swojego penisa. Oczywiście, są zainteresowani tym, czy po zabiegu wazektomii nie będą mieli żadnych kłopotów z erekcją, to normalne. W końcu po to poddają się temu zabiegowi, aby bezpiecznie i odpowiedzialnie uprawiać seks. Ale w centrum ich zainteresowania zdecydowanie są partnerki. Moi pacjenci mówią mi: panie doktorze, wreszcie ja przejmuję odpowiedzialność za antykoncepcję w naszym związku! Bo już nie mogłem patrzeć na to, jak moja partnerka męczy się po hormonach, które do tej pory brała. Mówią także o tym, że w ich związku już prawie w ogóle nie było seksu, a bardzo im go brakowało.
Dlaczego nie było seksu? Zdaniem dr. Siwika w wielu związkach nadal odpowiedzialność za antykoncepcję spoczywa niestety na kobiecie. I kobiety mają tak ogromną obsesję tego, że mogą zajść w niechcianą ciążę, że nadają się na terapię psychiatryczną. Odmawiają partnerowi współżycia pod byle pretekstem. Doznają przewlekłych bólów głowy, dopada je chroniczne zmęczenie. – Mają wręcz koszmary senne! – podkreśla dr Eugeniusz Siwik. – Wybawieniem staje się dla nich dopiero menopauza. Tymczasem kiedy para zdecyduje się na taką formę antykoncepcji, jaką jest wazektomia, czyli podwiązanie nasieniowodów u mężczyzny (a 95 proc. par podejmuje taką decyzję wspólnie!), relacje partnerskie zmieniają się niesamowicie.
– Stres związany z niechcianą ciążą znika i partnerzy mogą uprawiać seks, kiedy chcą i gdzie chcą. W ich związku pojawia się harmonia. A jest to bardzo ważne w święcie, w którym jest wokół nas tak wiele dysharmonii. Z obszernych badań amerykańskich wynika, że małżeństwa po wazektomii rzadziej się rozwodzą. Dlatego naszym głównym hasłem jest „SZCZĘŚLIWA RODZINA”.
JA CZYLI ON, ON CZYLI JA?
Pokłosiem tego rozszczepienia zafundowanego przez kulturę jest nasze zdezintegrowane podejście do seksualności. Doświadczamy tego wewnętrznie, ale widzimy to wokół i, co gorsze, tworzymy ten posępny krajobraz. Z jednej strony wiemy, że wszyscy to robią, że seks jest najbardziej naturalnym przejawem ekspresji emocjonalnej dorosłych, a z drugiej nie jesteśmy w stanie o tym rozmawiać bez ideologicznych zacietrzewień, lęku, uprzedzeń. W XXI w. nadal hołdujemy przekonaniom, iż mężczyźni myślą tylko o jednym, zaś kobiety chcą tylko rodziny. Tym samym żyjemy w świecie seksualnego rozdzielenia i hipokryzji. Próbę zdemitologizowania tematu i przybliżenia go od męskiej strony podejmuje seksuolog Andrzej Gryżewski w książce „Sztuka obsługi penisa” (Andrzej Gryżewski i Przemysław Pilarski). Książka pełna jest obserwacji psychologicznych na temat szeroko rozumianej męskości, męskich zachowań, nawyków, przekonań we wszelkich kontekstach związanych z penisem. Rozmowa dwóch mężczyzn meandruje między fizjologią, anatomią, przekonaniami i faktami, zmierzając do przedstawienia czytelnikom, jak naprawdę sprawy się mają. I z jakiego powodu mężczyźni mogą traktować wizytę u seksuologa jak wyprawę do warsztatu samochodowego z rozrządem (penisem) do naprawy.
NIECH Ml GO PAN NAPRAWI
Jak widać, oddzielenie od genitaliów, choć jest procesem bardzo dosłownym i możliwym do zaobserwowania, to niejako metafora naszych doświadczeń z seksualnością, gdy jesteśmy młodzi. Wtedy przecież mamy wszystko rozsypane i w kawałkach – poglądy, emocje, pomysły na siebie i seksualność. W trakcie dorastania, ucząc się siebie, budujemy tożsamość na własnych zasadach, starając się zrobić jak najlepszy użytek z temperamentu czy talentów.
Zazwyczaj nim dobrniemy do dwudziestki, najdalej trzydziestki, uda nam się poskładać te podstawowe części. Często nawet uda nam się znaleźć własną drogę życiową – karierę, rodzinę, hobby. W przekonaniu, że na poziomie tożsamości jesteśmy już gotowi i ukształtowani, zajmujemy się innymi sprawami. A pytania o seks, ciało, płeć zostają niezaadresowane. Aż do czasu, gdy pojawi się problem – spadek libido po ciąży, zaburzenia erekcji, związkowa susza seksualna. Wtedy, pełni obaw, zanosimy do specjalisty nasze cenne ciało, prosząc o naprawę. Problem w tym, że terapeuci to nie mechanicy, a dojrzałości psychoseksualnej nie da się stworzyć z pustki. Nikt z zewnątrz nie poskłada za nas naszych puzzli. Nie zwiąże na dobre i na złe penisa z jego właścicielem. Ten proces musi przeprowadzić on sam. Odtwarzając zagubione połączenia, na nowo spiąć własny seks z życiem, sercem i ciałem.
EROS I PSYCHE
Osoby cisseksualne przeżywają zgodność swojej identyfikacji psychoseksualnej z zestawem chromosomów, które otrzymali oraz ciałem i genitaliami, z którymi przyszli na świat.
Osoby transseksualne przeżywają niezgodność w tym zakresie, co zasadniczo zmienia kształt ich identyfikacji seksualnej oraz sposobu, w jaki realizują się w seksie.