tekst Angelika Kucińska
Czego nie wie dziewczyna, która się nie masturbuje?
Nie wie niczego o własnym seksie. Dlaczego? Wbrew temu, w co się wierzy w Polsce, masturbacja jest naturalnym, niezbędnym – tę niezbędność chciałabym dodatkowo podkreślić – elementem rozwoju psychoseksualnego kobiet i mężczyzn. Kobieta, która nie uprawia samomiłości jako nastolatka, może oczywiście potem nadrobić tę niewiedzę, ale etap życia, w którym powinny się pojawić pewne odkrycia, w którym zadajemy pytania i w którym kształtuje się nasza tożsamość psychoseksualna, minie. Wśród psychologów, terapeutów i seksuologów nie ma żadnego sporu w tej kwestii. Wszyscy mają jasność, że masturbacja w okresie dojrzewania stymuluje rozwój psychoseksualny. Dlaczego masturbacja jest szczególnie ważna w przypadku dziewcząt? Bo faceci mają dostęp do genitaliów. Żeby się wysikać, facet musi wziąć penisa w rękę. Żeby się umyć – tak samo. Gdy stają nago przed lustrem, to widzą swoje genitalia. Żeńskie genitalia są ukryte. Są kobiety, które mają po 30 czy 40 lat i wciąż nie widziały swoich genitaliów. To nie jest miejska legenda.
Nie zrozumiesz, jak funkcjonuje część ciała, której nigdy nie widziałaś. Gdy jedziesz do Chin, a nie mówisz po chińsku, to jesteś zdana na przewodnika. Tak samo jest z dziewczyną, która przed rozpoczęciem życia seksualnego się nie masturbowała. Jej seks pozostaje we władzy chińskiego tłumacza.
A można się źle masturbować?
Można. Mężczyźni najczęściej masturbują się do porno. Silny bodziec wzrokowy z pornografii natychmiast wywołuje intensywne podniecenie, i taki dorastający chłopak czy mężczyzna przywyka do tego, że orgazm osiąga się tylko dzięki silnym bodźcom wzrokowym, w oderwaniu od bodźców emocjonalnych, relacyjnych. Dziewczęta też zaczynają masturbować się do porno. Nie mówię, że każda masturbacja do porno jest zła, ale to tak, jakbyśmy za każdym razem używały wibratora. Jeśli masturbujesz się zawsze w ten sam sposób, to się przyzwyczajasz do tej techniki. Celem masturbacji, poza przyjemnością seksualną, jest bycie ze sobą i odkrywanie, jak rośnie w nas podniecenie i co jeszcze można z nim zrobić. Kobieta, która za każdym razem masturbuje się wibratorem, zawsze na tej samej prędkości, masturbuje się niewłaściwie, bo przyzwyczaja swoje ciało do jednego rodzaju bodźca. Potem może mieć problem z czerpaniem przyjemności z seksu z partnerem, jeśli partner nie robi dokładnie tego, do czego ona się przyzwyczaiła. Dobra masturbacja lubi zmianę i odkrycia. Może kryształowe dildo zamiast wibratora? Może palce? Może owoc? A może dziś zmienię tempo? Wiele osób przestaje się też masturbować, gdy wchodzą w związki.
Rozprawmy się od razu i z tym mitem, że ludzie w szczęśliwych związkach nie potrzebują masturbacji.
Jeśli myślimy, że w udanym związku masturbacja nie jest potrzebna, to traktujemy masturbację jako coś, co jest zamiast. Bzykam sama siebie, bo nikt inny mnie nie bzyka. Masturbacja to seks z samym sobą. Nie muszę się wtedy skupiać na partnerze czy partnerce. Mogę zauważyć, że coś mi się pozmieniało. Że bardziej odbieram bodźce z lewej niż z prawej strony. Że mam ochotę fantazjować o seksie z kosmitami. Wycofując tę aktywność, zubożamy sobie portfolio seksualne. Odbieramy sobie szanse odkrycia czegoś na własną rękę i erotycznej intymności ze sobą. Oczywiście, jak we wszystkim trzeba odnaleźć dobre proporcje. Do mojego gabinetu przychodzą mężczyźni, którym związki się rozsypały, bo kompulsyjnie się masturbowali, i to była w zasadzie główna, a czasem jedyna forma ich aktywności seksualnej.
Jakie zalety ma masturbacja przy partnerze?
Dla wielu osób jest to dużo łatwiejszy sposób komunikacji niż opowiadanie o tym, co sobie wzajemnie robić, żeby działało. Zamiast mówić partnerowi, jak ma się obchodzić z łechtaczką, można mu pokazać. Oczywiście, o takiej masturbacji też dobrze najpierw pogadać. Nie że dziś przeczytam w „Glamour”, że to fajne, więc jutro będę się masturbować przy partnerze czy partnerce, żeby delikatnie zasugerować, że coś nie styka.
W jednym z odcinków „Dziewczyn” Hannah masturbuje się przed pierwszą randką z nowo poznanym chłopakiem, żeby w trakcie spotkania nie przytłoczyło jej napięcie seksualne. Rekomendujesz?
Jeśli czujemy, że dzięki temu będziemy bardziej obecni, bo inaczej rozniesie nas ciśnienie, to jak najbardziej. Jestem jednak powściągliwa, jeżeli chodzi o masturbację instrumentalną, wykonywaną tylko po to, żeby rozładować napięcie. Jeśli masturbujesz się, bo masz stresującą sesję na studiach, to takie napięcie wypadałoby rozładować inaczej. Taka masturbacja jest jak picie wina, żeby zapomnieć, że następnego dnia trzeba iść do pracy. Czy osoba, która się w ogóle nie masturbuje albo masturbuje się, ale ma potem wyrzuty sumienia, może zbudować zdrową relację seksualną z innym człowiekiem? Tak, ale musi zająć się najpierw tą przestrzenią. Jeśli jakaś czynność powoduje w nas poczucie winy, to te emocje prędzej czy później rozlewają się na związek. Podobnie można odpowiedzieć na pytanie, czy osoba, która ma za sobą traumatyczne doświadczenia, jest w stanie zbudować udaną relację. Jest, ale najpierw musi przepracować swoją traumę, wykonać pracę terapeutyczną. Dopiero wtedy będzie mogła wejść w udaną relację, pewnie nawet bogatsza o jakąś wiedzę. Nie można liczyć na to, że coś się załatwi samo. Samo to się tylko psuje. Jeśli seks z samym sobą budzi w nas wyrzuty sumienia, gniew czy wstyd, to nie ma na co czekać, tylko trzeba pójść do specjalisty. Szkoda życia na kiszenie takich emocji.
Tekst pojawił się w kwietniowym numerze Glamour 2019
tekst Angelika Kucińska
Polacy nie gęsi? Ale świnki już tak
Polszczyzna jest uboga w słowa i wyrażenia, które adekwatnie opisują to, co dzieje się w sypialniach. Nie daje dużego wyboru, bo gdy już chcesz o seksie mówić, masz dwa wyjścia: albo operować wulgaryzmami, albo korzystać z suchej terminologii z podręczników do anatomii. „Język seksu jest ubogi i jałowy – mówi Marta Niedźwiecka, sex coach, terapeutka, współautorka książki «Slow sex. Uwolnij miłość». – Ma wiele wyrażeń medycznych, jak każdy język, który – bazując na łacinie – wypracował sobie zasób semantyczny obejmujący waginy, penisy i kopulację. Jest natomiast bardzo ubogi w żywej sferze, tej tworzonej przez kulturę i ludzi. Ponieważ natura nie znosi pustki, strefę neutralną zapełniają wulgaryzmy, kolokwializmy, czasem bardzo dosadne”. Co kształtuje język, którym mówimy o seksie? Pornografia? W dużej mierze, choć język porno ma się do sprawnej komunikacji tak jak seks z RedTuba do seksu w realu. Nijak. Edukacja seksualna? Gdybyśmy mieli dostęp do jakościowej edukacji seksualnej w podstawówce, to może rozmawiałoby nam się łatwiej. Popkultura? Zdarza się. „Sferę neutralną w języku seksu zasiedlają często neologizmy o krótkim terminie przydatności, związane z kręgiem kulturowym, w którym dana osoba się obraca – mówi Marta Niedźwiecka. – Źródłami tych neologizmów są na przykład teksty raperów czy piosenki disco polo, w których kobiety nazywa się świnkami. To czysto środowiskowe zjawisko, ponieważ odbiorca innego rodzaju kultury tak o kobiecie nie powie”.
Romantyczna miłość kontra tarzanie się w rozpuście
To, co i jak mówisz o seksie, nie tylko może zdradzać, że słuchasz Tedego albo że lubisz potańczyć do piosenek zespołu Akcent (nie oceniamy, ale zmień playlistę). Język seksu odzwierciedla mentalność społeczeństwa. Jego blokady i kompleksy. Pokazuje, jak myślimy o seksie, nasze lęki, oczekiwania, całą filozofię życia. Jeśli mówisz o seksie, używając określeń typu „te sprawy”, „zrobiliśmy to”, ewentualnie „dotknij mnie tam na dole”, to znaczy, że twoje myślenie o seksualności jest obciążone poczuciem wstydu. Seks jest dla ciebie tematem tabu. Nie potrafisz o nim mówić albo uważasz, że mówić nie trzeba. Jeżeli wyłącznie „kochasz się”, zamiast „uprawiać seks”, to pewnie utożsamiasz seks z romantycznym uczuciem, bo za taki bez emocjonalnych zobowiązań idzie się do pieklą. Polszczyzna erotyczna jest spolaryzowana. Albo cnota, albo grzech. Albo wielka miłość, albo rozpustna namiętność. Można coś z tym zrobić? Zmienić listę lektur szkolnych, tak na początek. „Polszczyzna w XVII w. była bardzo bogata w określenia seksualne. Teksty Morsztyna czy Fredry to dowód na to, że nie zawsze mieliśmy pod górkę z językiem erotycznym – mówi Niedźwiecka. – Tam była kreatywność, zdolność widzenia analogii. Skąd mamy kutasa? Kutas był frędzlem przy pasach i zasłonach, a dzięki błyskotliwemu i pewnie trochę złośliwemu skojarzeniu mamy dzisiejsze znaczenie tego słowa. Problem z nazywaniem seksu istnieje w Polsce od czasu zaborów. Już Żeleński pisał, że nie ma jak adekwatnie nazywać «cielesnego obcowania dwojga przeciwnej pici Polaków». Były dwa wyjścia. «Serc komunia» albo «tarzanie się w rozpuście*. Wciąż funkcjonujemy w tym dualizmie. Z jednej strony koturnowa moralność, z drugiej foczki, świnki, dymanko i laseczka. Druga ważna rzecz, która zmieniła nasze myślenie o seksualności, to nasz nieszczęsny romantyzm.
W literaturze funkcjonowały głównie nieskalane niewiasty, które pałały czystym uczuciem, posiadały cnoty kobiet patriotycznych. W tym samym czasie taki Byron dawał się ponieść namiętnościom, a historie grozy – od Mary Shelley do Poego – aż tętniły od mrocznej erotyki. My zaś staliśmy wtedy na reducie Ordona. Jeśli pojawiała się wówczas w polskiej literaturze namiętna miłość, to wyglądała jak »w «Balladynie» – dużo porywów, mało erotyki, a na koniec i tak wszyscy umierają” – puentuje terapeutka.
Dorośli nie mają siusiaków
Seks to przyjemność dla dorosłych – dojrzałych emocjonalnie, świadomych swoich potrzeb i potrafiących je komunikować. A gdy przychodzi co do czego i trzeba seksie zwyczajnie pogadać, zachowujemy się jak dzieci. Infantylizacja języka erotycznego to kolejny stosowany unik. Pozwala okiełznać, oswoić problematyczny temat. To zdziecinnienie widać w nazwach narządów intymnych. Zaczyna się w przedszkolu, gdy małym dziewczynkom mówi się, że mają muszelki czy inne kwiatki (repertuar jest szeroki). „Muszelki, kwiatki, ślimaczki są bezpieczną metodą oswajania małej dziewczynki z cielesnością, pod warunkiem że etap oswajania trwa, powiedzmy do siódmego roku życia. Nie zostawiajmy dziecka samego z muszelką na zawsze, bo zacznie szukać na własną rękę, w internecie, a tam najczęściej znajdzie porno” – przestrzega Marta Niedźwiecka. Jak ci pościelą w dzieciństwie, tak będziesz sypiał w dorosłym życiu. Jeśli muszelki i siusiaki nie zostały zastąpione dorosłymi terminami – masz problem. Infantylizacja języka seksu to mechanizm radzenia sobie ze wstydem, z lękiem i poczuciem winy. Nieskuteczny i szkodliwy, bo może obniżyć temperaturę w związku. „Jeśli w heteroseksualnej parze kobieta mówi do mężczyzny per «misiu» i nazywa jego penisa «siuraczkiem», to trudno po latach takiego «misiowania» i «siuraczkowania» zobaczyć w tym facecie supersamca, z którego chce się zdzierać ubranie” – dodaje terapeutka.
Język miłości czy mowa nienawiści?
Znasz słowo opisujące seks, które oddawaj by stuprocentowe partnerstwo sytuacji intymnej? Może „spółkowanie”, nieszczęsna brzydkie, archaiczne. Reszta układa się w opowieść o dominacji, przemocy i posiadaniu. „Skoro rola przypisana w patriarchalnym społeczeństwie kobiecie jest podrzędna, to z tej podrzędności wynika to, że kobieta powinna być uległa również w sferze seksu. Nie ma właściwie nic do powiedzenia, nie jest decydującym o sobie podmiotem” – wyjaśnia psycholożka Lucyna Kirwil w książce „Pokochawszy. O miłości w języku”. „To, że u nas upowszechniło się używanie czasowników opisujących seks z punktu widzenia męskiego – myślę, że nie tylko w Polsce – wiązało się raczej z ekspansją języka tych środowisk, w których mężczyzna miał dominującą pozycję. To mężczyzna posiadał. kobietę” – uzupełnia w tej samej książce językoznawca Jerzy Bralczyk. Pojawiają sią już, co prawda, nowe konstrukcje języków-, takie wbrew męskiej dominacji, choć wciąż: jest ich niewiele i nie są też, powiedzmy, najzgrabniejsze. Jak chociażby „seksy”. „Młodzi ludzie mówią: «Chodź, porobimy seksy», albo pytają: «Seksy już były?», gdzie «seksy» to każda czynność seksualna: podejmowana przez osoby płci dowolnej. Może mało precyzyjne, ale i tak lepsze niż I «ruchanie»” – mówi Niedźwiecka.
Te „seksy” jako symbol nowego, liberalnego i partnerskiego podejścia do seksu to wciąż: za mało, by całkowicie wyeliminować agresję z polszczyzny. Czy to znaczy, że język miłości może być jednocześnie mową. nienawiści? Językiem, który daje przyzwolenie na również niewerbalne przekraczanie granic? „W naszej kulturze kobieta rzekomo może się cieszyć swoją seksualnością, pod warunkiem że nie będzie się z nią zbytnio obnosić – twierdzi Joanna Reszka, edukatoka seksualna i założycielka przyjaznego kobietom sklepu z gadżetami erotycznymi lovestore.barbarella.pl. -I nikt nie wie do końca, co oznacza to obnoszenie się.
Sprośny żart w towarzystwie? Przyznanie się, że miałyśmy fajny seks? Panuje dziwne przekonanie, że to rzekome obnoszenie się z seksualnością to przyzwolenie na to, żeby nie traktować kobiet poważnie albo przekraczać nasze granice, pozwalać sobie w stosunku do nas na więcej, bez pytania o zgodę. Kobiety są tego świadome, dlatego boją się otwarcie podejmować temat seksu”.
Nie ma seksu bez języka
Seks jest niebezpieczny – bo grozi niechcianą ciążą albo chorobą weneryczną. Seks jest praktyczny – bo służy rozmnażaniu się. Seks jest przyjemny? Nie da się uwierzyć na słowo, skoro częściej mówi się o zagrożeniach niż o tym, że seks to także źródło radości. Ale jakim cudem seks ma się dobrze kojarzyć, skoro źle o nim mówimy? „Trudno wyobrazić sobie przyjemność na przykład z seksu oralnego, jeśli określenia, którymi dysponujemy, to «robienie loda», «mineta» albo «patelnia». Kobieta musi się mocno postarać, żeby nie czuć upokorzenia, gdy myśli o sobie jako o kobiecie, która robi loda – tłumaczy Niedźwiecka. – Przejście od poczucia upokorzenia do odczuwania przyjemności wymaga pracy nad przekonaniami. To jest cala operacja mentalna, żeby móc tę laskę zrobić, za przeproszeniem, z czystym sercem”. Zaznaczmy że w dobrej relacji wszystkie słowa są dozwolone.
W parze można sobie pozwolić na wulgaryzmy i polityczną niepoprawność, pod warunkiem że obie strony na taki język się zgadzają. A mówić trzeba. „Żeby mieć satysfakcjonujące życie seksualne, muszą zostać spełnione trzy warunki. Kontakt z ciałem i emocjami. Świadomość, czyli wiedza i doświadczenie, pozwalające nam autentycznie uczestniczyć w czynnościach seksualnych. I zdolność odczuwania przyjemności – mówi Niedźwiecka. – Potrzebujemy języka, bo nie jesteśmy w stanie opisać i zrozumieć czegoś, czego nie potrafimy nazwać. Język to początek dialogu z samym sobą i ze światem, i jeśli język seksu się nie wzbogaci, to będziemy dalej na etapie muszelek”. Jedno jest pewne: bez dobrego języka seksu nie ma dobrego seksu.
Artykuł pojawił się w marcowym numerze Glomour 2019:
Tekst: Angelika Kucińska
Szef regularnie rzuca ci niewybredne komplementy, zawsze dotyczące wyłącznie wyglądu. Słyszysz, że częściej powinnaś nosić krótkie sukienki, bo masz niezłe nogi, że w windzie chętnie stanie za tobą, bo stamtąd ma dobry widok, albo że skoro już zamierzasz się nachylać nad jego biurkiem, lepiej, żebyś nie miała na sobie bluzki z golfem. Jak reagować’?
Komentarz eksperta: To niestety częsta sytuacja w Polsce. I trzeba sobie uświadomić, że nie ma ona nic wspólnego ani z urodą kobiety, ani z dostrzeganiem jej kobiecości. Jest narzędziem władzy, przy pomocy którego mężczyzna o dominującej pozycji pokazuje, kto tu rządzi i na jakiej płaszczyźnie może się odbywać ewentualna wymiana. Ponieważ kobieta w takim układzie jest sprowadzona do atrybutów urody a często niestety przystaje na takie traktowanie, będzie miała spory problem z zaistnieniem jako specjalista i osoba kompetentna.
Zdrowa reakcja jest tylko jedna: uporczywe, choć kulturalne powtarzanie, że sobie tego nie życzymy. Metoda zdartej płyty: „ten komentarz jest nie na miejscu” plus kamienna twarz bez uśmiechu. I tak dzień w dzień. A także kompletne lekceważenie odpowiedzi w stylu „nie znasz się na żartach”. Nie znasz się, bo to nie są żarty. Przypominam, że wiele firm ma specjalną politykę HR-ową dotyczącą molestowania w miejscu pracy i takiego pracownika można szybko zneutralizować.
Jesteś w związku. Za każdym razem, gdy twój chłopak inicjuje seks, a ty akurat nie masz ochoty, słyszysz: ,,Oj przestań, wiem, że tylko się tak droczysz” albo „Myślałem, że mnie kochasz” . .Jak reagować’?
Komentarz eksperta: Taka sytuacja jest jedną z częściej spotykanych form seksualnego molestowania czy nawet przemocy. Niestety najczęściej jest lekceważona jako nie groźna, co nie jest prawdą. W związku potencjalnie niebezpieczne są takie sytuacje, w których dochodzi do uprzedmiotowienia kogokolwiek. Partner, który nie słyszy „nie” lub uważa je za formę flirtu, albo nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi, albo przemocowymi zachowaniami próbuje ustanowić relację władzy w związku.
Warto najpierw spokojnie porozmawiać, wyjaśniając, że każdy ma prawo do ochrony granic i że „nie” znaczy „nie”. Często takie postawy mogą wynikać z nieświadomości. Ale jeśli wyjaśnienia nie przynoszą efektów albo postawy przemocowe się nasilają, nie warto pozostawać w takiej relacji.
Pracujesz z samymi mężczyznami, bo np. jesteś jedyną kobietą w dziale. Na zebraniach koledzy wulgarnie żartu ją, nie przejmując się twoją obecnością. Jesteś świadkiem ich rozmów o kobietach („fajne cycki ma ta nowa z marketingu”). A na imprezie firmowej, gdy wznosiliście toast, zdarzyło ci się usłyszeć od jednego z nich: ,,Stuknijmy się, bo jeszcze nie mieliśmy okazji” czy coś równie błyskotliwego. Jak reagować?
Komentarz eksperta: Taka presja grupy jest trudna do zniesienia i często powoduje, że kobiety „zakładają spodnie” i zaczynają się zachowywać podobnie do mężczyzn. Ciekawym pomysłem na rozbrojenie tej sytuacji jest aikido emocjonalne. Odwracamy role i to my zaczynamy komentować ciała i seksualność mężczyzn, np.: .Jacek ze sprzedaży ma najlepszy tyłek na świecie”. Można do igraszek zaprosić koleżanki z innych działów i uświadomić kolegom, jak się czuje pojedynczy osobnik osaczony przez grupę komentującą jego seksualność i męskość. Doradzam nieprzekraczanie granic w tym biurowym aikido. Celem nie jest upokorzenie mężczyzn, ale pokazanie im, że takie żarty odbierają kobietom godność i poczucie bezpieczeństwa.
Jedziesz tramwajem. Dookoła mnóstwo ludzi. Czujesz, że mężczyzna stojący obok właśnie złapał cię za tyłek. W pierwszym odruchu masz ochotę dać mu w twarz, ale boisz się, że zareaguje agresywnie i cię uderzy. Co powinnaś zrobić?
Komentarz eksperta: Tu kobieta zostaje postawiona wobec wyboru: ryzykować bycie publicznie ocenioną i agresję ze strony obcego mężczyzny czy udawać, że „nic się nie stało”, i zmienić miejsce w tramwaju. Dla wielu kobiet publiczna reakcja na opisaną sytuację jest równie trudna, jak samo to zdarzenie. Jeśli masz w sobie wystarczająco dużo siły, żeby dać napastnikowi w twarz, to oczywiście możesz to zrobić. Jeżeli boisz się, że mężczyzna zareaguje agresywnie i cię uderzy, możesz mu zwrócić uwagę stanowczym tonem: ,,Niech pan tego nie robi”. Pamiętaj jednak, żeby wybrać takie rozwiązanie, z którym czujesz się bezpiecznie.
W lipcowym Glamour rozmawiamy o stresie, wstydzie, miłości oraz komunikacji w związku i sypialni.
Seks kontra stres
Dlaczego Polacy nie potrafią być zadowoleni z seksu?
Może nie wszyscy, ale duża część ma kompletnie wykrzywiony obraz tego, czym seks i seksualność są, Myślą, ze seks to jest to, co w pornografii, a to nieprawda, Myślą, że można mieć dobry seks, nie mając kontaktu z ciałem i emocjami, a nie można, bo to jest dorastanie do seksualności. Myślą, że seks to incydentalne zdarzenie, które ma miejsce po butelce wina i w określonych okolicznościach przyrody, a nie zdają sobie sprawy z tego, że żeby mieć dobry seks, to trzeba się nad nim pochylić i popracować nad sobą, często też nad relacjami. Myślą, ze seks w stylu hollywoodzkim to norma, a wcale normą nie jest, że zawsze się udaje, że zawsze są fajerwerki. To są zupełne podstawy. Możemy też wejść głębiej, w przekonania. Część ludzi myśli, że może mieć udany seks bez udanego życia emocjonalnego, Myślą, ze stereotypy społeczne i dramatyczna presja kultury wywierana na kobiety i mężczyźnie mają nic wspólnego z tym, że im się nie układa w sypialni. Myślą, że można mieć dobry seks, mając zestaw niekorzystnych przekonań na temat seksu i seksualności, Co to znaczy? Na przykład to, że mężczyzna może uważać, że wszystkie kobiety, które uwolniły swoją seksualność, to wywłoki, a jednocześnie mieć w domu potulną, grzeczną, bardzo dobrze prowadzącą się, ale też w pełni sprawną seksualnie żonę, która zawsze będzie miała ochotę na igraszki.
A wstyd wciąż nas blokuje, nawet 20-czy 30-latków?
Młodszych nawet podstępniej, bo nie są tego świadomi. 40-latkowie musieli sobie na jakimś etapie zadać pytania związane ze wstydem, bo te pojęcia były bardzo obecne w wychowaniu i kulturze, Z kolei dzisiejsi 2O-latkowie wzrastali w iluzorycznym odczuciu, że kategoria wstydu nie istnieje, Wstyd zastąpił obciach. Obciachowo jest mieć niewystarczająco fajne cycki albo nie dość popularne konto na Instagramie. To działa tak samo jak wstyd, bo odbiorca takiego komunikatu też czuje się nie dość dobry, by być społecznie akceptowanym, atrakcyjnym seksualnie czy godnym miłości. Kiedyś zawstydzało się kogoś, mówiąc np.: „porządne kobiety tak nie robią”, a dziś mówi się: ,,fajni ludzie tak nie robią”, ale wstydzimy się tak samo. Wstyd jest odczuwaniem bycia nie dość dobrym w porównaniu z innymi.
-,,Fajni ludzie uprawiają seks”?
Na przykład. Ten mechanizm bardzo widać w społecznościówkach. Może nie chwalimy się wprost życiem seksualnym, ale pojawiają się sugestie. Fajni ludzie zawsze mają udany seks i zawsze mają świetne związki. No i są piękni. I potem sobie myślisz, że jeśli ty nie jesteś w świetnym związku, to znaczy, że coś jest z tobą nie tak. A przecież nawet najfajniejsi ludzie mają kryzysy w związkach. Nie wszyscy fajni ludzie są w związkach. W ogóle ani seks, ani związek nie powinien być punktem odniesienia w ocenianiu kogoś.
– A czy kobiety nauczyły się już rozdzielać seks od miłości?
Ta zmiana powolutku się dokonuje. Wiadomo, że zanim obejmie wszystkie warstwy społeczne, minie jeszcze sporo czasu, aIe już można mówić o pewnym urealnieniu, Kobiety zaczynają widzieć seksualność nie tylko w kontekście wielkiej miłości do końca życia. Dają sobie przyzwolenie na przygody. Zaczynają postrzegać związki jako coś, co wymaga pracy i może się udać, ale nie musi. Chociaż wiara w bajki jeszcze pokutuje. Są kobiety, które czekają na księcia i myślą, że jak znajdą faceta, to seksualność im się rozwinie – dzięki mężczyźnie. A powinny myśleć o tym, jak same mogłyby się zająć swoją seksualnością, jak poznać siebie, bo ta wiedza rzadko przychodzi z zewnątrz.
– W pytaniu o praktyczne podejście miałam też na myśli to, że seks jest naturalnym elementem codziennego życia, jak jedzenie i chodzenie do pracy…
Gdy tak będzie, to położę się w jakimś ciepłym miejscu, zamówię drinka z parasolką i wzniosę toast za dobrze odbyte ogólnonarodowe dorastanie do seksualności. No nie, większość tak jeszcze nie myśli. Pewne grupy kobiet powoli dają sobie prawo do tego, żeby seks był naturalną częścią ich życia. Żeby takie myślenie było tak powszechne jak np, to, że dbam o zdrowie i robię badania, dbam o karierę, troszczę się o relacje przyjacielskie, kobiet nie mogą spotykać kary za to, że się emancypują. A te kary wciąż funkcjonują. Systemowe – w postaci ograniczania praw reprodukcyjnych, ale też indywidualne – w postaci ocen postępowania jednostki. Co prawda coraz więcej kobiet ma to w nosie i robi po swojemu, ale to wymaga pewnej odwagi i ta odwaga – trochę jak wirus – musi się roznieść po społeczeństwie.
– Jako jeden ze sposobów sprzedaje się też umiejętność komunikacji. Kobiety powinny nauczyć się mówić, czego potrzebują i co je kręci. Tylko co z tego, że będę umiała powiedzieć, czego chce, jeśli…
…będziesz mówić do ściany? Niejedno uczucie zostało zniszczone przez to, że partnerzy nie potrafili się dogadać. Tylko że tutaj tak samo ważna jest komunikacja z samą sobą. To prawda, że kobiety się emancypują, dojrzewają, rozwijają w swoim życiu seksualnym i emocjonalnym znacznie szybciej niż faceci. Świadomość seksualna wśród kobiet jest znacznie wyższa. Nie ma jednego dobrego rozwiązania. Nie zapiszemy wszystkich facetów w Polsce na zajęcia ze świadomości seksualnej, bo 50 proc, nas wyśmieje, Ale jest coraz większa grupa mężczyzn – co widzę u siebie w gabinecie – która zaczyna się interesować rozwojem seksualności. Chcę też wierzyć, że im więcej będzie kobiet, które w miarę wiedzą, o co im chodzi, i potrafią to zakomunikować, tym więcej facetów dostanie przekaz, ze stare czasy się skończyły.
– A co nas stresuje a seksie?
Przede wszystkim sam seks. Czy to, co robię, jest OK? Może jestem drętwa, a może to on powinien jakoś inaczej? Czyli znowu – wyobrażenia zamiast rzeczywistości. Seks stresuje nas również dlatego, że nie jesteśmy pogodzeni z ciałem. Przeczytałam ostatnio, że Polki mają bardzo niski poziom zadowolenia z tego, jak wyglądają, a przecież wyglądają fantastycznie. Katujemy ciała, dręczymy je dietami, oczekujemy absurdalnego ideału, który ma dać nam poczucie bycia pożądaną. A to katowanie się odbiera radość życia. Te dwie rzeczy – seks, do którego nie mamy zaufania, i ciało traktowane instrumentalnie – uniemożliwiają prawdziwe spotkanie dwóch osób. Nie ma na nie szans, jeśli jest w nas tyle niepewności. Z drugiej strony widzę świetny trend: coraz więcej ludzi nie potrzebuje, żeby ich seks był idealny. Wystarczy im, że jest dość dobry.
– Podkreślasz potrzebę kontaktu z ciałem. Wszyscy muszą medytować, żeby ten kontakt wypracować?
Na pewno nie da się go wypracować gadaniem. Nie ma tak dobrych terapeutów. Trzeba go wypracować przez doświadczenie. Jedni uzyskają świadomość ciała, jeżdżąc konno, na nartach albo nurkując. Inni odnajdą ten kontakt, ćwicząc jogę i medytując. Kontakt z ciałem tracimy dlatego, że głębokie psychiczne mechanizmy oddzielają nas od doświadczania. Oddzielają nas oczywiście po coś – żeby uchronić nas przed przeżywaniem rzeczy, które są trudne. Siedząc u terapeuty, można sobie coś uświadomić, ale żeby faktycznie odzyskać kontakt z ciałem, trzeba coś zrobić.
TEKST Marta Niedźwiecka
ILUSTRACJA Pola Augustynowicz
W naszym pojmowaniu relacji możemy dostrzec wyraźną linię podziału. Mamy oto singli – czy może solistów, oraz tych, którzy żyją w parze (różnopłciowej lub jednopłciowej), tworząc romantyczne relacje. Podobno jedni różnią się od drugich jak dzień i noc. Podobno, bo – jak w każdym ideologicznym podziale – diabeł tkwi w szczegółach.
Ani soliści nie są tacy pojedynczy, jak chcieliby ich widzieć związkowcy, gdyż żyją w tzw. rodzinach z wyboru i coraz częściej mają dzieci. Ani też związkowcy nie są na wieki połączeni z drugą osobą, o czym świadczą m.in. statystyki dotyczące rozwodów, pokazujące, że wiele osób, które teraz pozostają w stałych, monogamicznych i usankcjonowanych związkach, w jakimś momencie będzie żyło w pojedynkę.
Myśląc o tym, co związkowe, a co singielskie, często umacniamy w naszych umysłach ten podział – oddzielając własne poglądy i doświadczenia od tego, co sądzimy o innych. Często powołujemy się wtedy na „normy i zasady”, które mylimy ze zwykłą umową społeczną będącą produktem swoich czasów. Jak np. ta, że małżeństwa zawiera się z miłości, a romantyzm jest główną kategorią opisu związku zawierającego relację seksualną i emocjonalną.
CO SIĘ BARDZIEJ OPŁACA
Zacznijmy od tego, że nie ma żadnej zasady, która przemawiałaby za tym, że związki są jednoznacznie lepsze niż życie w pojedynkę. Znanym z mediów popularnych wyjątkiem są biali, stabilnie sytuowani mężczyźni, żyjący w zgodnych stadłach, których długość życia znacz nie wzrasta w porównaniu z mężczyznami singlami oraz tymi, których związki cechuje konfliktowość i są pozbawieni stałego zaplecza materialnego. Jednak jeszcze długo nie znajdziemy twardego dowodu, że życie w parze zawsze się opłaca i powinno być celem każdego człowieka.
W ponowoczesności nie doczekamy się uniwersalnego modelu relacji, który miałby szansę uszczęśliwić wszystkich i który – co niezwykle ważne – sprostałby zmieniającym się warunkom społecznym, ekonomicznym i kulturowym. Przyszło nam żyć w świecie tak zmiennym i tak oddalającym się od tradycyjnego porządku, że pozostaje nam uczyć się i rozumieć jak najwięcej, bo kultura Zachodu nie wróci tak łatwo do wzorców sprzed 200 lat.
Omijając uproszczony opis stałych relacji jako opresji ograniczającej wolność człowieka oraz życia singli widzianego jako wyraz niezdrowego egoizmu i niedojrzałości, sprawdźmy, czego mogą się od siebie nauczyć obie strony. Co pozostającym w stałych związkach powiedzą soliści i czego oni mogą się dowiedzieć od tych, którzy od lat budzą się rano obok kogoś dobrze znanego.
ZWIĄZEK NIE JEST WART KAŻDEJ CENY
Paulina, gdy zbliżają się jej 34. urodziny, mówi: ,,Patrzę na moje koleżanki, które znoszą w związkach bardzo wiele, często nawet walkę o władzę w związku czy psychiczne manipulacje, i dochodzę do wniosku, że nie będę poświęcać własnej autonomii tylko dlatego, żeby z kimś zamieszkać” To wyznanie cechuje najczęściej spotykaną postawę wśród polskich kobiet, które deklarują nieustającą presję małżeństwa i posiadania dzieci. Wiele z nich wyznaje, że czują się rozliczane z lat spędzonych w pojedynkę. I chociaż niestosowne słowo „staropanieństwo” zostało zastąpione politycznie poprawną troską bliskich o upływające lata, to rodzinne spotkania powodują ni pokój. Nieśmiertelnie zadawane pytanie: ,,Czy już kogoś masz?” potrafi popsuć radość z nadchodzących świąt i spędzania czasu z najbliższymi.
Presja otoczenia to jeden z powodów, dla których wiele kobiet, ale także mężczyzn, nie weryfikuje własnych postaw wobec stałych związków. Można powiedzie, że szukają drugiej połowy niejako automatycznie. Albo dlatego, że wszyscy tak robią. Albo dlatego, żeby nie być samemu. Ewentualnie po to, żeby ktoś się nimi zaopiekował finansowo, psychicznie. Równie często jak relacyjny autopilot zdarza się zagubienie „ja” w związku na jego bardziej zaawansowanym etapie – ta postawa najczęściej dotyczy kobiet, które zbyt często poświęcają siebie dla tak zwanego dobra związku lub rodziny. Tymczasem niezależność, autonomia nie mają zbyt wiele wspólnego z egoizmem i egocentryzmem ani z nieco skompromitowaną asertywnością. Jest to dobre i zdrowe podejście, w którym troska i świadomość siebie idą, w parze z szacunkiem do innych ludzi i uważnością. Co więcej, są to podstawy budowania zdrowych i trwałych związków, które mają szansę przetrwać upływ czasu, narodziny dzieci i inne zawirowania życiowe. Są to także postawy wymagające od nas szczególnie dużo samowiedzy i uważności, takiej, której soliści uczą się, wchodząc w liczne relacje o różnym poziomie zaangażowania. Single, którzy odrobili swoje lekcje, nie dadzą się zbyt łatwo schwytać w pułapkę związków z przymusu. Właśnie dlatego mogą być punktem odniesienia w budowaniu autonomicznych postaw dla tych, którzy zdecydowali się związać z kimś na stałe.
INTYMNOŚĆ MA SWOJE WYMAGANIA
Mówi się, że dobry związek to właściwe proporcje bliskości i niezależności, z tym że idealna receptura nie jest znana nikomu. Co więcej – idealna proporcja jest właściwa dla każdej pary i może ulegać zmianom w czasie ich wspólnego życia. Dlatego sprawdźmy teraz, co pary zdecydowane na długie trwanie związku i kultywowanie bliskości mogą pokazać solistom.
„Miałam dwie wieloletnie relacje z facetami. Pierwsza to była wielka miłość, ale chyba oboje nie byliśmy na nią gotowi. Druga skończyła się niedługo po tym, gdy razem przeprowadziliśmy się do Warszawy. Nie chciałam popełniać tych samych błędów, więc poszłam na terapię. Wydawało mi się, że to się nigdy nie skończy, to rozmawianie o skryptach i o lęku przed zranieniem. Jednak kiedy spotkałam swojego przyszłego męża, zaczęłam rozumieć to wszystko. Zupełnie inaczej weszłam w ten związek. Nie wieszałam się tak na nim, robiłam wiele rzeczy bez niego. Ale też powiedzieliśmy sobie, że chcemy dbać o to, żeby to się nie rozeszło. Okazało się, że bliskość emocjonalna jest trudna, ale mogę to osiągnąć. Nie muszę niańczyć swojego męża, żeby on wiedział, że go kocham” – mówi 40-letnia Magda. Bliskość emocjonalna to stan, do którego tęsknimy wszyscy. Problem w tym, że dla większości z nas jest ona obarczona trudnymi doświadczeniami z dzieciństwa. Wtedy właśnie nauczyliśmy się, że bycie kochanym i kochanie nie przebiega tak idealnie, jakbyśmy sobie tego życzyli. Przeżywaliśmy trudne, często niedające się objąć emocje i stany w związku z tym, jak traktowali nas i siebie nawzajem nasi rodzice. Nie wszystko, co pozostawiło w nas ślad, jest jasne i czytelne, dlatego właśnie ludzie mają skłonność do wikłania się w skomplikowane relacje intymne, mimo że za wszelką cenę chcieli uniknąć cierpień, jakie zgotował im np. nieobecny lub pijący rodzic. Tylko rozumiejąc w pełni, co się z nami dzieje, gdy kogoś kochamy, i ćwicząc na co dzień pracę nad tą relacją, możemy aktywnie modyfikować postawy przyswojone w dzieciństwie. Bliskość – psychiczna i fizyczna – kojarzy nam się z czymś cudownym, marzymy o niej i to właśnie z jej powodu decydujemy się wchodzić w stałe związki. Niestety, jest to stan, który wymaga od nas nieustannej troski i pracy. W czasach, gdy tempo życia, obowiązki sprzyjają popadaniu w rutynę, pielęgnacja bliskości wydaje się równie pracochłonna, co uprawa róż na pustyni. To również dlatego długodystansowe relacje przeżywają obecnie liczne kryzysy. Te zaś, którym udaje się przetrwać, mogą być dobrym przykładem za równo dla solistów, jak i dla innych par, że bliskość wymaga pracy, ale jest w naszym zasięgu, a nie tylko w strefie fantazji.
Nasz emocjonalny rozwój może i powinien trwać aż do śmierci. Mamy szansę uczyć się na swoich doświadczeniach – i tych pięknych, i tych dramatycznych, korzystać z wiedzy specjalistów, ale także po prostu obserwować świat wokół siebie. Czasem ktoś, kto wydaje nam się osobą o diametralnie odmiennym stylu życia, może stać się bezcennym źródłem wiedzy o nas samych i szansą na kolejny krok rozwojowy.
ĆWICZENIE 1:
Jeśli chcesz zastanowić się nad swoim przeżywaniem bliskości, spróbuj odpowiedzieć sobie na poniższe pytania:
ĆWICZENIE 2:
Jeśli nie wiesz, jak związkowa autonomia może wyglądać w praktyce, spróbuj zastanowić się nad tymi pytaniami:
Tekst: Marta Niedzwiecka
Ilustracja: Maja Wolna
Udany seks w połączeniu z miłością jest jednym z naszych największych pragnień. Możemy w nim przeżywać więcej niż gdziekolwiek indziej. Jakie emocje są zaangażowane w fenomen, który polega na tym, że dwoje ludzi chce się przed sobą odsłaniać?
Emocja, choć jej jednoznaczna definicja nam umyka, to zespół reakcji ciała i psychiki ludzkiej na bodźce z otoczenia. Na skutek tego, że coś dzieje się wokół nas, nasze ciało przeżywa określone pobudzenie – układu nerwowego, hormonalnego – a my doświadcza my fizjologicznych zmian, konkretnych myśli i uczuć, wykonujemy działania lub decydujemy się nic nie robić. Już ten skrócony opis pokazuje, że nie istnieje coś takiego jak seks bez emocji, ponieważ samo powstanie podniecenia seksualnego jest efektem naszej interakcji z otoczeniem i własnymi uczuciami. Co więc dzieje się, gdy mówimy, że umiemy uprawiać seks i nie angażować się emocjonalnie?
Wokół i w trakcie seksu nieuchronnie przeżywamy cały katalog emocji, bardzo często sprzecznych. Można powiedzieć, że nie ma ludzkiej aktywności, która by bardziej angażowała całość naszego emocjonalnego doświadczenia. To właśnie z tego powodu sprawy związane z seksem tak mocno nas poruszają i tak bardzo zaprzątają nasze myśli. Jednocześnie wiele aspektów relacji intymnej jest dla nas niezwykle trudnych do przyjęcia.
Seksualne spotkanie jest bowiem związane z by ciem akceptowanym i przyjętym na bardzo głębokim poziomie. Jeśli więc obawiamy się odrzucenia, mamy problemy z nawiązywaniem więzi, z zaangażowaniem emocji w kontakt z drugą osobą, obawiamy się ostrej, negatywnej oceny, będziemy bardziej skłonni do umownego oddzielenia aktywności seksualnej od emocjonalnego przeżywania. Seks i bliskość wiążą się także z umiejętnością przeżywania rozkoszy i przyjemności, Jeśli nie umiemy przeżywać seksu inaczej niż zadaniowo, nie jesteśmy w nim obecni naprawdę, to zsynchronizowanie aktu z emocjami będzie stanowić duże wyzwanie.
Ludzie pragną być kochani, pożądani i pozostawać w centrum uwagi drugiej osoby. Nic więc dziwnego, że nasze nadzieje wobec seksu są ogromne. Chcemy tych wszystkich pozytywnych emocji – namiętności, rozkoszy, miłości, spełnienia. To piękna i uwodzicielska strona seksu. Możemy w nim przeżywać więcej niż gdziekolwiek indziej, może to być obszar najgłębszych poruszeń i trwałego zasilenia psychicznego. Nie bez kozery udany seks w połączeniu z miłością jest jednym z największych pragnień wielu ludzi. Jednocześnie nie zwykle często doznajemy uczuć o zgoła przeciwnym ładunku emocjonalnym – lęku, odrzucenia, złości, frustracji. Ponieważ zbliżając się do drugiego człowieka, nieuchronnie narażamy się na liczne prawdopodobne komplikacje. I nie należy wierzyć w solenne zapewnienia o braku przeżywania emocji. Możemy nie mieć z nimi kontaktu, możemy nie życzyć sobie przyjmowania do wiadomości tego, że przeżywamy lęk czy smutek albo że właśnie się zakochujemy, ale emocje będą nam nieuchronnie towarzyszyć.
Jeśli spotkanie na seks jest przypadkowe, możemy się komuś nie spodobać, nasza ekspresja, ciało w seksie może zostać źle ocenione. Kontakt może urwać się po jednej nocy. Nawet jeśli uprawiamy seks ze stałym partnerem w relacji, w której jesteśmy pewni uczuć nas wiążących, eksponujemy się na liczne uczucia, stany, które dotąd nie zostały jasno wyrażone. Na przykład na dynamikę władzy i podległości, która w wieloletnich relacjach przejawia się często właśnie w seksie. Tak samo jak w okazjonalnym seksie, możemy zostać zranieni, akt może skończyć się rozczarowaniem zamiast satysfakcją – czy to z powodów technicznych, czy uczuciowych. Intymność jest bowiem sferą, w której nie zawsze świadomie dajemy upust tym uczuciom, z którymi nie jesteśmy pogodzeni na co dzień.
Wyobraźmy sobie parę, która jest już ze sobą przez pewien czas i pewnego dnia kłóci się poważnie na jakiś temat. Po kłótni mężczyzna sugeruje partnerce ochotę na zmysłowe rozwiązanie konfliktu, czyli próbuje zainicjować seks. Można uznać, z dużym prawdopodobieństwem, że napotka negatywną reakcję. Kobieta wolałaby rozwiązać kwestię, która ich poróżniła, a dopiero potem angażować się w coś tak emocjonalnie głębokiego, jak pójście do łóżka. Czy któreś z nich ma rację? Jakie emocje pracują w tej sytuacji? Czy seks może godzić partnerów po awanturze?
Dla mężczyzny w tej sytuacji seks będzie próbą nawiązania emocjonalnego kontaktu. Nazwijmy to „najprostszym wyjściem z sytuacji”. Dla kobiety zaś komunikat „chcę iść do łóżka” jest w tym momencie dowodem na niechęć do znalezienia rozwiązania.
Mężczyzna chciałby rozładować trudne emocje, jakie przeżył w kłótni, ponieważ nie zna alternatywnych sposobów radzenia sobie z nimi. Z kolei kobieta, czując złość, lęk, zranienie, będzie miała problem z otwarciem się emocjonalnym i wejściem w intymność. Nikt tutaj nie ma racji ani nikt nie popełnia błędu. Kluczem do zrozumienia sytuacji jest komunikacja partnerów w za kresie ich przeżywania i potrzeb.
Emocje zaangażowane w seksualną intymność może my także obserwować w zależności od ich siły. Nastrój to stany emocjonalne, które nie są skierowane na określony obiekt, np. na partnera, wywołane są wydarzeniami o różnym znaczeniu ( dodatnim lub ujemnym Są związane z samopoczuciem fizycznym i zazwyczaj charakteryzują się przelotnością. i powierzchownością W odróżnieniu od afektu, który jest procesem silny o dużej intensywności, choć krótkotrwałym. Kiedy przeżywamy silne wzruszenie, np. na skutek działań partnera, które interpretujemy jako romantyczne, będziemy w stanie afektu. Podobnie, gdy targa nami silny gniew z powodu działania rozumianego przez nas jako niestosowne. Najsilniejsze i trwające najdłużej są namiętności. Modyfikują nie tylko to, co czujemy, ale także, jak działamy. Na pewnym etapie miłość jest namiętnością, ponieważ podporządkowuje sobie całą aktywność życiową danej osoby.
Możemy lubić seks i decydować się na redukcję uczuć z niego wypływających. Możemy też łączyć afekt i seks, przeżywając zakochanie. Jeśli wybieramy dla siebie tworzenie związku, będziemy angażować emocje, które budują poczucie bezpieczeństwa i więzi, wzmacniając je przez ekspresję pożądania, akceptacji i zachwytu. Naturalnie w przypadku świeżych związków emocje będą miały wysoką temperaturę, będą intensywne, po ruszające, wpłyną na znaczną część naszych aktywności psychicznych. A wieloletnie relacje, choć tonują nasze uczucia, jednocześnie pogłębiają ich przeżywanie. Rozpad związku, który trwał kilkanaście miesięcy, będzie związany z cierpieniem psychicznym, tzw. złamanym sercem, ale otrząśniecie się nie zajmie tak dużo czasu jak w przypadku rozwodu po kilkunastu latach małżeństwa. Każda relacja intymna łącząca seks z emocjami ma potencjał dostarczania nam bodźców tak znaczących, że przenieść nas one mogą z wyżyn szczęścia w otchłanie rozpaczy.
Skoro obecność emocji w naszym życiu intymnym po zostaje poza dyskusją, co z nimi robić? W jaki sposób możemy je regulować tak, aby pojawienie się jakiegoś stanu ciała i uczuciowe przypływy i odpływy służyły nam pomocą, a nie wpędzały w defensywę?
Najlepszy pierwszy krok we właściwym kontaktowaniu się z emocjami to przyjęcie ich do wiadomości. Zgoda na to, że „coś” czujemy, nie zawsze jest oczywista. Wieloletnie odcinanie się od emocji owocuje brakiem zaufania do nich, a nawet lękiem przed tym, co może nas spotkać, jeśli pozwolimy sobie na nieskrępowane czucie. Jednak bez tej zgody nie można iść dalej, bo będziemy uwięzieni w schemacie godzenia się na uczucia ,,miłe” i negowania tych „niemiłych”
Krok drugi sprzyja oswajaniu się z emocjami, na które do tej pory nie mieliśmy zgody. Teraz uczymy się, że nie ma emocji złych i dobrych – są takie, z którymi radzimy sobie skutecznie lub takie, których się obawiamy. Dzięki temu każde doświadczenie gniewu, złości, smutku, żalu, lęku zaowocuje adekwatnym odnalezieniem się w sytuacji, w której jesteśmy. Gniew i złość mówią nam wiele o granicach, które chronimy lub nie w relacjach z innymi, o naszych potrzebach, a także projekcjach, gdy ktoś inny jest odpowiedzialny za to, co nas spotkało. Smutek jest nieuchronną częścią przeżywania straty, pożegnań, radzenia sobie ze zmianą. Lęk mówi nam o najdelikatniejszych częściach Ja, które wymagają opieki i uwagi, a które w relacjach intymnych są najbardziej wyeksponowane na zranienia. Emocje negatywne są równie potrzebne, co pozytywne i pozwalają nam dobrze poznać siebie. Trzecim etapem jest adekwatne wyrażanie emocji i umiejętność troszczenia się o siebie na równi z dostrzeganiem potrzeb part nera. Dzika awantura wywołana skumulowaną złością nie jest adekwatnym wyrażeniem emocji i nie prowadzi do rozwiązania sytuacji, a najwyżej do powstania kryzysu. Tłumienie niezadowolenia także się nie sprawdza, bo prędzej czy później nasza frustracja przekroczy miarę krytyczną i al bo trzaśniemy drzwiami, albo zaczniemy tłuc talerze. Dlatego rozpoznanie własnych emocji, nim całkowicie wezmą nas w posiadanie oraz zdolność rozmowy z partnerem są niezbędne do stworzenia własnego emocjonalnego krajobrazu. Lekceważenie uczuć zupełnie się nie opłaca. W długoterminowej perspektywie płacimy wysokie rachunki za odcinanie się od emocji. Wypalenie zarówno zawodowe, jak i emocjonalne, utrata radości życia, trudności relacyjne, brak satysfakcji z seksu, nieustające uczucie niepokoju i niemożność skupienia się – to tylko niektóre z długiej listy uczuciowych powikłań, które wydarzą się prędzej czy później, jeżeli będziemy się emocjonalnie zaniedbywać. Pozostając w kontakcie ze sobą i ze swoimi emocjami, nie tylko zapobiegamy wielu cywilizacyjnym przypadłościom, zyskujemy świadomość tego, co dzieje się wewnątrz nas naprawdę, ale też możemy prze nieść nasze związki i nasze życie seksualne na zupełnie nowy, niedostępny dotąd poziom.
TEKST Marta Niedźwiecka/ ILUSTRACJA Dorota Janicka
Edukacja seksualna Polek rozpoczęła się czterdzieści lat temu, kiedy ukazała się ,,Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej – pierwszy polski poradnik dotyczący seksualności. Odniósł ogromny sukces, sprzedając się w łącznym nakładzie siedmiu milionów egzemplarzy. O takim wyniku mogą dziś marzyć tylko połączone siły skandynawskich kryminałów. Zdaniem prof. Zbigniewa Izdebskiego, dzięki staraniom którego ukazało się właśnie wznowienie legendarnego poradnika, wyjątkowość „Sztuki kochania” polegała na tym, że pokazała seks jako element więziotwórczy, konieczny dla trwania związku. Co zmieniło się w polskiej świadomości seksualnej przez te 40 lat, a co pozostało nieodrobioną lekcją?
DYLEMATY SAMOMIŁOŚCI
Jedną z ważnych zmian, jakie dokonały się w okresie ostatnich czterech dekad, jest zmiana podejścia do miłości z samym sobą. Choć trzeba zaznaczyć, że zmiana ta – jak wiele w obszarze świadomości seksualnej – dokonuje się powoli i nie można powiedzieć, że mamy za sobą pełen zwrot w traktowaniu masturbacji.
Wisłocka używa przestarzałego już terminu – onanizm, który odnosi się do kontekstu grzechu, nieczystości, wzorców kulturowych oraz religijnych, zmierzających do zahamowania czy opresjonowania naturalnej ekspresji seksualnej człowieka. W „Sztuce kochania” widzimy masturbację potraktowaną dość narzędziowo i z powściągliwością. Tymczasem w nowoczesnym i pozytywnym podejściu do seksualności masturbacja się liczy i jest ceniona. Co więcej, nie mówimy o niej jako o czynności zastępczej, tylko traktujemy ją jako pożądany element kształtowania się dojrzałości psychoseksualnej oraz jeden z wielu sposobów, w jaki możemy realizować swoje potrzeby seksualne, gdy jesteśmy już dorosłymi ludźmi.
Dla rozwoju dojrzałej seksualności masturbacja odgrywa niebagatelne znaczenie, wspierając kształtowanie się reprezentacji własnego ciała. Na etapie dziecięcym dotykanie się, przeżywanie wrażeń zmysłowych, wizualnych, kinestetycznych służy nam do budowania adekwatnego obrazu i czucia ciała, nie tylko w kontekście przeżywania impulsów seksualnych, ale chociażby akceptacji własnej kobiecości i męskości. Uważa się, że pominięcie masturbacji, która w procesie wychowania została obarczona poczuciem winy, może korelować z trudnościami w osiąganiu satysfakcji seksualnej w wieku dojrzałym.
MOSTY NAD PRZEPAŚCIAMI
Prof. Izdebski akcentuje to, że jedną z najważniejszych zmian światopoglądowych, jakie zafundowała Pola kom Michalina Wisłocka, było nadanie seksualności kobiet równouprawnionego znaczenia. Zagłębiając się w „Sztukę kochania’: możemy zobaczyć, jak wyglądały dylematy kobiet lat 70. ubiegłego stulecia i porównać je do naszych, aktualnych wyzwań. Widzimy, jak wiele już powstało mostów pomiędzy kobiecością a męskością i jak daleko kobiety odeszły od XIX-wiecznych wzorców kształtowania swojego życia intymnego. Wisłocka pisze we wstępie: ,,W moim przekonaniu w kobiecych rękach leży kształt miłości i kultura życia uczuciowego rodziny.” Dzisiaj zapytamy – to za co w takim razie odpowiedzialni są mężczyźni? Gdzie jest ich wkład w życie uczuciowe, w seks? To właśnie w tym aspekcie odbija się cała trudność związana z seksualną i społeczną emancypacją kobiet.
Mężczyzna w „Sztuce kochania” to nieomal zwierzę podporządkowane instynktowi, egoistycznie skoncentrowane na własnej przyjemności. Autorce nie udaje się porzucić tonu nacechowanego resentymentem wobec płci, której z jednej strony ufać nie można, z drugiej strony obyć się bez niej nie sposób.
W świecie kobiet XXI w. to napięcie słabnie z każdą dekadą. Nadal mamy wyzwania społeczne, obyczajowe, którym musimy sprostać, nawet jeżeli nie uważamy się za kobiety wyzwolone. Jednak nie tkwimy tak mocno w uwikłaniu w „męskie i dominujące’: Już zyskałyśmy swój głos. Wiemy, że możemy obyć się bez mężczyzn – żyć w pojedynkę, wychowywać dzieci, zarabiać, robić karierę, mieć kochanków i kochanki. Wiemy, że seks z penetracją nie jest szczytem naszych marzeń, bo kobieta osiąga satysfakcję seksualną na tak wiele sposobów, że ograniczenie się do tego jednego byłoby dramatycznym zawężeniem szerokiego spektrum wrażeń, które możemy przeżywać.
SPRAWDZONE SPOSOBY JUŻ NIE PASUJĄ
Widząc wkład Wisłockiej w naszą seksualną wolność, opieramy się naukom, które przypominają lekcje dla pensjonarek wychowywanych do manipulowania światem. Wisłocka pisze m.in.: ,,Ale nie zapominajmy, że płacz jest także bardzo niebezpieczną bronią w polityce mądrej kobiety ( … ). Istniej ogólna zasada – płacz zdobi blondynki o dziecinnych rysach twarzy i dużych oczach, jeśli łzy spływające na policzki powodują jedynie lekkie zaróżowienie końca nosa. ( … ) Można czarować mężczyzn płaczem, byle nie za często. ( … ) Brunetki mają skłonność do czerwienienia powiek i występowania czerwonych plam na twarzy w czasie płaczu. Kobietom tak reagującym nie radzę płakać, ponieważ widok ich nie rozczuli mężczyzny, a raczej wzbudzi chęć ucieczki’:
Takie sprawdzone zasady naszych babek, a może nawet matek, brzmią teraz nieadekwatnie. Nie tylko dlatego, że mamy prawo nie wyglądać idealnie, gdy przeżywa my emocje. Ale głównie dlatego, że jeżeli emocjonalna manipulacja legnie u podstaw naszych relacji z mężczyznami, to nie mamy szans na partnerskie, zrównoważone układy. Takie, w których jest miejsce na obustronne wsparcie w chwili słabości, bycie akceptowanym, a zwłaszcza – prawdziwą miłość. Ponieważ aktualnym wy zwaniem kobiet jest mniej – jak wpisywać się we wzorce, które podobno miały zapewniać powodzenie u mężczyzn, a bardziej – jak ułożyć relacje z mężczyznami, których same wybieramy, tak by mogli oni na równi ponosić odpowiedzialność za emocjonalne i seksualne tworzenie związku.
Książka Wisłockiej bezsprzecznie przyczyniła się do przyznania kobiecej satysfakcji seksualnej należnego jej miejsca. Już nie tylko mężczyźni mają prawo do przyjemności, kobieca rozkosz jest istotna i składa się na tajemnice sukcesu związków. Wisłocka opisuje wiele aspektów udanego życia seksualnego – od roli zmysłów, przez ćwiczenia dla kochanków w różnym wieku, aż do precyzyjnie przedstawionych pozycji seksualnych, opisanych poprzez ich funkcjonalności dla obydwu płci w różnych etapach życia etc. Jednak niezmiennie twierdzi, że edukacja seksualna jest podstawą do rozpoczęcia jakiejkolwiek rozmowy i że dalsze zaniedbania w tym obszarze skutkować będą coraz większymi kłopotami ludzi, którzy nie mogą właściwie definiować swoich potrzeb, są niezdolni do budowania więzi i korzystania z seksualności jako zasobu.
Wydaje się, że od pierwszego wydania „Sztuki kochania” nieomal cofnęliśmy się w rozwoju. Edukacja seksualna nie dość, że nieobecna, to jeszcze została obłożona odium i posądzona o przyczynianie się do powstawania dewiacji. Zarówno zdrowy rozsądek, jak i badania naukowe, a co więcej – doświadczenia innych narodów – pokazują, że dobrze przeprowadzona edukacja seksualna nie tylko podnosi jakość życia intymnego dorosłych ludzi, którzy byli nią objęci za młodu, ale przekłada się na późniejszą inicjację seksualną nastolatków, redukcję liczby aborcji, a nawet przestępstw na tle seksualnym. Edukacja seksualna jest w Polsce lekcją, która nadal czeka na odrobienie.
Czy po czterdziestu latach w polskiej seksualności są jeszcze jakieś tabu, czy też wydobyliśmy się ostatecznie z seksualnych opresji? Pozornie można by sądzić, że naj ważniejsze mamy za sobą – po stępująca liberalizacja obyczajów obejmuje coraz szersze kręgi społeczne. Kobiety coraz wyraźniej artykułują swoją autonomię, zarówno w obszarze prokreacji, jak i poszukiwania przyjemności i satysfakcji seksualnej. Nie wspominając nawet o tym, że w większości miast są już sex-shopy, a na wielu smart fonach zainstalowany Tinder. Zdaje się, że nic w sferze seksu nie jest już nieprzekraczalnym tabu, a mimo to Polska cierpi na rozdwojenie świadomości. Z jednej strony jest już krajem dość nowoczesnym i nie oburzają nas seksualne tematy. Z drugiej zaś – bardzo wiele wątków dotyczących seksualności nie zostało należycie zaabsorbowanych i rozwiniętych. Ogromny deficyt edukacji seksualnej zapełnia internetowa pornografia. Kobiety mogą wprawdzie decydować o swoim życiu seksualnym, ale podwójne standardy oceny moralności nadal funkcjonują i to nie tylko na prowincji. Czytamy teksty traktujące o zaawansowanych technikach seksualnych, ale nie potrafimy rozmawiać o własnych potrzebach, a także o emocjach związanych z erotyką i seksualnością.
Wydana po 40 latach „Sztuka kochania” może nas wciąż wiele na uczyć. Nie tylko radząc, jak łączyć seks z miłością, ale też pozwalając zobaczyć szeroką perspektywę zmian w świadomości seksualnej, jaka dokonała się w Polsce, i wskazując to wszystko, co mamy jeszcze do zrobienia.
W sierpniowym Sensie rozmawiamy o nagości,
Rozmawia: MONIKA STACHURA
Latem rośnie ochota na seks. Czy dlatego, że bardziej odsłaniamy ciało?
Wiosenno-letnią zwyżkę libido powoduje zarówno ciepło i słońce – jako mieszkańcy zimnego kraju bardzo za nimi tęsknimy – jak i nieuchronne przy tej okazji odsłanianie ciała. Także zamiana rytmu dobowego i lżejsza dieta bardzo wzmagają zainteresowanie seksem. Więcej się ruszamy, a aktywność ożywia ciało, więc natychmiast bardziej nam się chce. Poza tym działają też afrodyzjaki społeczne: wysyp spotkań towarzyskich, wieczory poza domem, podróże, mnogość bodźców i inspiracji. Wiosna i lato to idealny czas na namiętność – żeby ją odkryć w sobie na nowo, jeśli przez długą zimę nieco przygasła.
Żyjemy pod presją szczupłego i jędrne go ciała. Czy to przenosi się na poczucie własnej atrakcyjności w seksie?
Atrakcyjność ciała zawsze była po łączona z pojęciem atrakcyjności seksualnej. Możemy debatować, czy to dobrze, czy źle, ale ludzie patrzą na siebie także pod kątem tego, czy mają ochotę z tą osobą pójść do łóżka, czy też nie. Jeżeli norma kulturowa jest bardzo restrykcyjna, czyli za właściwy uznawany jest tylko określony kształt i rozmiar piersi, pośladków, ust, rysy twarzy takie, a nie inne – to przestaje istnieć przestrzeń dla różnorodności. A przecież w odmienności jest powab. Podążając ślepo za nowoczesnym kanonem piękna, fundujemy sobie wieczną niepewność w zakresie ciała Skoro nie wyglądam jak piękność, to jak mogę czuć się atrakcyjna i ponętna? Jeśli nie czuję się atrakcyjna, to jak mam odnaleźć pewność siebie w sypialni, gdzie jeszcze dodatkowo czuję się oceniana męskim spojrzeniem? To zaklęty krąg, z którego wyprowadzić nas może tylko zdrowy rozsądek i autentyczna akceptacja ciała.
Jest już cały zestaw badań pokazujących, że kobiety, które przez określony czas oglądały magazyny albo zdjęcia w Internecie z wyretuszowanymi wizerunkami kobiecego ciała, mają dramatycznie zaniżoną samoocenę znikomą akceptację siebie i doświadczają całego spektrum trudnych emocji – od smutku do rozpaczy i gniewu. To, jak od kilku dekad kultura traktuje temat ciała, zahacza o perwersję.
Co masz na myśli?
Pozornie żyjemy w wolności decydowania o naszych ciałach. Mogłoby się wydawać, że wszystkie dawne zasady dotyczące wyglądu i zachowania znikają, a ludzie Zachodu dysponują nieznaną dotychczas niezależnością cielesnego bycia tym, kim chcą być. Jednak to wszystko nie takie proste. W przestrzeni publicznej ludzkie ciało jest powszechnie eksploatowane jako scenografia reklamowa, utylizowane jako komunikat w mediach społecznościowych – po prostu używane jak przedmiot. Z drugiej strony nakładane są na nie rozliczne obostrzenia, którym my poddajemy się bez szemrania, niczym nasze prababki dające się sznurować w obciskające gorsety.
Teoretycznie możemy się ubrać, jak chcemy, i wyglądać, jak chcemy, ale kanon urody, kształtu kobiecego ciała jest jeszcze bardziej restrykcyjny niż pod koniec minionego stulecia. W latach 90. supermodelki wyglądały jak boginie i kobiety chciały wyglądać podobnie, jednak w większości wiedziały, że to raczej niemożliwe. Dziś niemal każde konto na Instagramie udowadnia nam, że perfekcyjny wygląd jest na wyciągnięcie ręki. Jeśli więc nie wyglądasz perfekcyjnie, to znaczy, że nie starasz się dość mocno. To już nie jest presja kulturowa, to raczej terror. I dotyka on zarówno nastolatek, których stosunek do ciała właśnie się kształtuje i które wzrastają wypełnione kompleksami i niepewnością, dwudziesto- i trzydziestolatek, które czują, że miesiąc po urodzeniu dziecka powinny zmieścić się w dżinsy z liceum, jak i kobiet dojrzałych, które dają się zastraszyć przemijaniu i inwestują fortunę w usuwanie jego śladów.
Za małe piersi, cellulit, oponka na brzuchu… Czy to wszystko ma znaczenie dla partnera?
Będę radykalna: jeśli związałaś się z mężczyzną, który trudności relacyjne czy seksualne łączy z rozmiarem twojego biustu lub niedoskonałością skóry na pośladkach, to jesteś z niewłaściwym mężczyzną. Ale idźmy dalej. Jeśli kobieta wierzy, że każdy mężczyzna, z którym mogłaby mieć relację, oceni ją według określonych norm kulturowych, to będzie się starała do nich dostosować, żeby zwiększyć swoje szanse na udany związek miłosny. Pozornie wszystko brzmi logicznie, ale warto tutaj się zatrzymać i chwilę pomyśleć. Czy żyjemy po to, żeby zadowolić innych ludzi? Czy związek, który zbuduję tylko na podstawie wyglądu, da mi szczęście? Moment, w którym odłączamy się od oczekiwań innych ludzi na nasz temat i zaczynamy uznawać swoje zasady, to moment prawdziwej wolności. Mamy prawo kochać swoje ciała w ich pełnej nieidealności. Bo każde ciało, także to perfekcyjnie sfotografowane, zoperowane, jest nieidealne – poci się, smuci, starzeje. Bo jesteśmy nieidealni i tacy chcemy być kochani.
Czy mężczyźni także odczuwają w łóżku kompleksy?
Ich nigdy nie poddawano tak surowej ocenie pod względem wyglądu. W Polsce mamy nawet powiedzenie: ,,byle był ładniejszy od diabła”. Trudno porównywać tę sytuację z tym, jak wiele oczekuje się od kobiet pod kątem wyglądu, troski o siebie i atrakcyjności. Jednak mężczyźni też cierpią, bo stają w szranki o rozmiar penisa, czas erekcji, stan konta bankowego oraz pozycję społeczną. No i oczy wiście to odwieczne pytanie, czy są wystarczająco męscy. Jednym zdaniem – im też doskwiera obawa przed byciem nieatrakcyjnymi i także czują się w łóżku niepewnie, zasta nawiając się, czy sprostają wymaganiom. Warto zobaczyć, że obydwie płcie uganiają się za nieistniejącymi ideałami, by zdobyć aprobatę. A kiedy nawet ją osiągną, to nie są w stanie jej przeżywać, ponieważ w tym łóżku spotykają się dwie osoby, które udają kogoś innego, kogoś lepszego.
Łóżko to drugi, po plaży, obszar; gdzie nasze ciało bywa nagie. Na plaży możemy się owinąć w pareo, a co w łóżku?
Jeśli w łóżku odczuwamy dyskomfort z powodu tego, jak prezentuje się nasze ciało, to musimy wrócić do początków. To znaczy, że potrzebujemy zobaczyć ciało nie jako kombinezon okrywający nasze „ja”, który powinien być stosowany do obowiązujących trendów, tylko jako najbardziej namacalną i fizyczną jego emanację. Czując się niepewnie z ciałem, czujemy się niepewnie w wielu sferach życia. Doświadczając wstydu, zakłopotania, lęków – przeżywamy całą swoją nieadekwatność. Nie ma pareo, które to przykryje, ani makijażu, który to zatuszuje. Aby trzeć do miejsca, w którym przyjmiesz i zaakceptujesz wszystkie aspekty siebie – od wad charakteru poprzez obwód bioder – potrzebujesz sobie uświadomić, że twoje ciało to tak naprawdę ty.
Jak oswoić się z własną nagością?
Jeśli jesteśmy dorośli i traktowanie własnej nagości jako naturalnej nie przychodzi nam z łatwością, warto zastanowić się nad przekonaniami, które za tym stoją. Możemy sądzić, że to „niepoważne” lub „nie przystoi, tak się obnosić ze swoim ciałem”, możemy nawet uważać, że w byciu nago jest coś niewłaściwego. Wiele zależy od tego, na ile aprobujący stosunek do ciała i nagości panował w naszym domu. Uporanie się z tymi przekonaniami – na przykład przez pytanie samego siebie, czy się z nimi zgadzamy – powinno nieco odciążyć nasz sposób myślenia. Po tym może nastąpić drugi krok: wizualne oswajanie się z widokiem ciała, takim jakim jest. Możemy oglądać się w lustrze po kąpieli, spacerować nago po mieszkaniu. Ważne, żeby powstrzymać się w tym czasie od negatywnych ocen i nie krytykować siebie samego.
Czy nagość na co dzień działa pobudzająco, czy powszednieje?
Nie ma reguły. Będą osoby, które poczują dreszcze wzdłuż pleców za każdym razem, gdy zobaczą partnera czy partnerkę w negliżu, innym zaś to spowszednieje bardzo szybko. ·z pewnością jedna aktywność powtarzana nieustannie raczej będzie nam się nudzić, więc jeśli z uroczego dezabilu chcemy zrobić afrodyzjak, to postarajmy się o odmianę.
Letnie wydanie K Mag dowodzi, że wszyscy jesteśmy perwersyjni i napaleni. Ja przyglądam się pornografii i roboczo ustalam, że nie ma się czym podniecać…
Tekst: KAROLINA BRODOWSKA
Erotyka narodziła się już w czasach antycznych. Przestrzeń publiczną starożytnej Grecji i Rzymu gęsto wypełniały malowidła i rzeźby przedstawiające akty płciowe (także homoseksualne). Jak mówi sex coach, Marta Niedźwiecka: „Jedna z teorii wyjaśniających mechanizmy zaangażowania w oglądanie pornografii mówi, że obecne w naszym mózgu neurony lustrzane aktywują się, gdy patrzymy na inną osobę wykonującą daną czynność. Ewolucyjnie mechanizm ten służy między innymi nauce lub budowaniu empatii”. Utarło się, że pornografia podnieca wyłącznie mężczyzn, zaś kobiety uważa się za zainteresowane jedynie emocjonalną stroną seksu. Prawda jest taka, że możliwość doświadczenia czegoś nowego, przekroczenia jakiejś granicy zawsze będzie czynnikiem silnie pobudzającym niezależnie od płci.
„Czy zdarza się panu/i masturbować? Czy zdarzało się to panu/i w przeszłości?”. Z badania przeprowadzonego w 2012 roku wynika, że w drugiej dekadzie XXI wieku zaledwie dwadzieścia jeden procent respondentów deklaruje akty autoerotyzmu. Dla porównania – takie samo badanie przeprowadzone niemal sto lat wcześniej wśród krakowskiej młodzieży pokazało, że blisko dziewięćdziesiąt trzy procent badanych na podobne pytania odpowiedziało pozytywnie. Jeszcze przed pierwszą wojną światową społeczeństwo było dużo bardziej otwarte na kwestie związane z erotyką niż dzisiaj. Co więcej, popularność onanizmu nie była tajemnicą nawet dla najbardziej zagorzałych przeciwników samogwałtu. W przedwojennej prasie reklamy zabawek erotycznych nie były niczym dziwnym, choć nierzadko wymagały od odbiorcy umiejętności kojarzenia faktów. Mamy też wielu osławionych pisarzy-pornografów, na przykład Henryka Sienkiewicza, Zofię Nałkowską, Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Ba, ten ostatni w książce „Marzenie i pysk” otwarcie opisał swoje pierwsze doświadczenia związane z ipsacją. Dzisiaj trudno sobie wyobrazić, żeby poważany publicysta zrobił coś podobnego, nie narażając się na ostracyzm.
Skupmy się jednak na kinie erotycznym. Pierwszy film, który w swoich czasach wywołał niemały skandal, nosił tytuł „Ekstaza”, a wyreżyserował go Czech, Gustav Machaty. Było to w 1933 roku. Główna rola przypadła pochodzącej z Wiednia piękności, Hedy Lamarr, która pokazała się w nim całkiem nago, zaskarbiając sobie tym samym miłość wielu kawalerów. Czego chcieć więcej? W wyścigu o rękę aktorki wygrał niejaki Fritz Mandl. Oczywiście – milioner. Owładnięty obsesją na punkcie żony, wykupił i zniszczył wszystkie kopie „Ekstazy”, więc film nie miał szansy otrzymać żadnych nagród…
Kręcono później pomniejsze filmy krótkometrażowe skupiające się wokół seksu, które następnie puszczano w zadymionych salkach kinowych, sprzyjających poczuciu intymności. Tak było aż do przełomu lat 60. i 70., kiedy wraz z rewolucją seksualną nastąpił wielki boom kina erotycznego. Powstawały zarówno wielkie produkcje coraz śmielej przedstawiające erotykę, takie jak ,,Ostatnie tango w Paryżu” Bernardo Bertolucciego czy,,Emmanuelle” Justa Jaeckina, jak i filmy stricte pornograficzne. Śmiałe sceny erotycznych podniet między kobietami a mężczyznami i kobietami a kobietami przewijają się przez całą,,Emmanuelle”, zaś Sylvia Kristel, czyli ,,pierwsza” tytułowa bohaterka, stała się symbolem wyzwolenia seksualnego. To ona zapoczątkowała całą serię filmów o piękności z Paryża i jej podbojach. Jednak po tym, jak Maria Schneider, odtwórczyni głównie roli w ,,Ostatnim tangu…”, po premierze trafiła do kliniki psychiatrycznej, zaczęto zadawać pytania o granice przyzwoitości na ekranie. Ucichły one jednak na tyle szybko, że nie zdążyły zahamować rozwoju erotyki w kinie.
Największymi skandalistami światowego kina okazali się Peter Fonda, Jack Nicholson czy Roman Polański. Seksualność przedstawiano zarówno w bezpośredni, pobudzający zmysły, jak i smaczny sposób. Dowodem na to może być fakt, że w 1975 roku w Paryżu odbył się pierwszy na świecie festiwal filmów pornograficznych! W końcu jak przystało na tamte czasy – kreacja była prawdziwą sztuką. Niezależnie od tego, czy było to wielkie kino, czy czysta pornografia. W przypadku tej drugiej starannie dobierano każdy, choćby najmniejszy element scenografii, sceny powtarzano aż do zamierzonego efektu nie tylko merytorycznego, ale i estetycznego, klatka po klatce dopieszczano ostateczną wersję. Przykładem tej brudniejszej pornografii w swej najczystszej postaci jest głośny film ,,Głębokie gardło” Gary’ego Damiano z I97ż roku. Fellatio było wówczas uznawane za ciężką perwersję, a scena seksu oralnego wielu gorszyła tak bardzo, że w niektórych krajach, na przykład w Wielkiej Brytanii, zakazano emisji filmu. Jednak czego by nie mówić, jak na produkcję kina niezależnego z bardzo niskim budżetem, „Glębokie gardło” przyniosło ogromne zyski i mocno wpłynęło na status pornografii na całym świecie.
Wszyscy znamy a nierzadko też pożądamy tych idealnych gwiazd przechadzających się po czerwonym dywanie. Swego czasu niektóre z nich wzbudzały pożądanie w zgoła odmienny sposób. Młoda, początkująca modelka i aspirująca aktorka, Cameron Diaz, w 1992 roku w pogoni za marzeniami wystąpiła w krótkiej, niezależnej produkcji opowiadającej historię dwóch dziewczyn i mężczyzny uwikłanych w sadomasochistyczną relację. Sylvester Stallone, zanim stal się twardzielem na ringu czy w buszu, zyskał przydomek „Włoskiego ogiera”, ocierając się o okazale biusty w erotyku ,,Przyjęcie u Kitty i Studa” z 1970 roku. Wielcy reżyserzy też nie zawsze kręcili same super produkcie. Francis Ford Coppola, zanim stworzył Ojca chrzestnego”, zaistniał dzięki kilku lekkostrawnym filmom porno, które nakręci| zaraz po ukończeniu szkoły filmowej. Natomiast Barry Sonnenfeld, gdyby w porę się nie zorientował, ze kino analne to nie droga, którą chce kroczyć pewnie dalej kręciłby homoseksualne perwersje ,,Facetów w czerni”…
W przypadku erotyki niemałą rolę odgrywa kultura odbioru, niegdyś zupełnie inna niż dzisiaj. Obecnie wartość estetyczna i selektywność grupy odbiorczej zastąpione zostały masowością i dużo niższymi wymaganiami. Osoba, która w latach 70. sięgała po ,,Playboya”, znacząco różniła się od tej, która dzisiaj surfuje po Redtube. ,,Nawet amatorskie filmy porno pokazują bowiem dużo odważniejsze sceny. Seks analny mieszczący się w zakładce z opisem >XXX< przeszedł do głównego nurtu aktywności seksualnych, które można w dowolnej chwili, bezpłatnie i w każdym miejscu na ziemi obejrzeć w Internecie. Współczesny odbiorca pornografii dużo częściej trafia na nią przypadkiem, szukając czegoś w sieci. Tym samym, niestety, bywa tez wiele za młody. Seksualną sieciową inicjację nastolatki mają za sobą już w wieku dwunastu, czternastu lat. Dużo większą grupę odbiorców stanowią też dzisiaj kobiety – statystyki z PornHub dla Polski dotyczące minionego roku mówią nawet o czterdziestoprocentowym wzroście odwiedzających portal” – mówi Marta Niedźwiecka. Niegdyś restrykcje społeczne, etyka zachowania i nierzadko tez pruderia hamowały kobiety przed sięganiem po pornografię.
Chociaż rozpowszechnianie pornografii jest surowo zakazane, to na świecie odbywają się targi erotyczne – kęs zakazanego owocu, niwelujący u wielu poczucie popełniania ciężkiego grzechu wynikającego z masturbacji w zaciszu własnego domu. W Berlinie rokrocznie odbywa się impreza Venus, czyli oaza dla koneserów, fetyszystów, spragnionych nowości i tych, którzy wstydzą się pytać.
Targi to okazja do nabycia całego przekroju perwersyjnych produktów i dodatków do zabaw u licznych wystawców. Ponadto jest to możliwość uczestniczenia w pokazach erotycznych, spotkaniach z międzynarodowymi gwiazdami sceny erotycznej, a nawet wzięcia udziału w warsztatach.
Biznes pornograficzny był, jest i będzie. Jednak Polska nie czerpie korzyści płynących z inwestycji w goliznę, tak jak robią to Stany Zjednoczone czy dużo bliższe Niemcy. Szacuje się, że odsetek polskiej populacji sięgający po pornografię wynosi około trzydziestu procent. Wynika to zapewne z wszechobecnego tabu seksualnego i raczej słabej siły nabywczej, co powoduje przeniesienie całego biznesu do Internetu, gdzie można zachować anonimowość, Efekt jest taki, że nasilająca się hermetyczność środowiska staje się pożywką dla pruderii. I koło się zamyka. Tylko po co? Ludzie kochają seks!
Marta Niedźwiecka – pierwsza w Polsce certyfikowana sex coach, współautorka książki,,Slow sex. Uwolnii milość”.
Tekst: Michał Koszek
Foto: Ola Walków
I.
MK: Ile rozdziałów jeszcze przed wami?
MN: Dużo. Po napisaniu pięciu zaczęłyśmy wszystko od nowa.
HR: Książka ma formę wywiadu rzeki z Martą. Jest pierwszą polską publikacją dotyczącą slow sex, zjawiska wpisującego się w modny aktualnie ruch slow. Co ciekawe, nawet na świecie wydawnictw tego typu nie ma zbyt wielu.
MN: Powstały zaledwie trzy książki, które mają slow sex w tytule.
II.
MK: Slow sex jest więc młodym zjawiskiem?
MN: Wystartował w 1992 r., oczywiście we Włoszech. Jednak długo poszukiwano formuły, która pomogłaby dostosować seks do rytmu slow. Z czasem coraz silniejsze stały się inspiracje wschodnie, konkretnie tantryczne. Dlatego slow sex w znacznej mierze opiera się na uproszczonych pomysłach zaczerpniętych z tej starohinduskiej szkoły miłości.
HR: Co ważne, Marta jest ekspertem, a ja pytającym sceptykiem. Koncepcje zaczerpnięte z filozofii Wschodu są mi raczej obcej. Czuję się mocno osadzona w europejskim podejściu do życia i uprawiania seksu. Pierwotnie wyszłam od stereotypów, jakie na hasło slow sex może przytoczyć osoba niesiedząca w tematyce związanej z seksualnością. Na początku myślałam, że slow sex to seks uprawiany wiele godzin …
MN: Obowiązkowo w pozycji lotosu!
HR: Tak, przypominający pogłębioną jogę, wymagający ekstremalnego rozciągnięcia i patrzenia sobie w oczy. Stereotypy i schematy stanowią punkt wyjścia, na szczęście Marta sukcesywnie je rozbija.
III.
MK: O czym zatem rozmawiacie?
HR: Slow sex bazuje na pięciu filarach i to one organizują książkę. Są to czas, ciało, świadomość, uważność i rytuały. Te hasła ogniskują różne tematy, np. rozmawiając o czasie, można skupić się na przeciętnej długości stosunku, ale też na tym, co ma zrobić para z wieloletnim stażem, która doświadczyła seksualnego wygaszenia, a chce wzniecić ogień na nowo. W przypadku ciała można mówić o tym, jak otwierać je na seks i zwiększać jego receptywność, a można dotknąć tematów związanych z samoakceptacją.
MN: Skupiamy się także na wzorcach ciała w kulturze. Tradycyjny, niezamerykanizowany Wschód ma zupełnie inny stosunek do cielesności, niż Zachód. Tam podstawą jest zaufanie do ciała, tak różne od podejścia fundowanego nam przez wielkie religie Księgi, które widzą w nim raczej grzech i skazę. W rozdziale o ciele używamy slow sex-u, żeby dekonstruować rzeczywistość. Popatrzeć na własne czucie i rozumienie ciała, ale już z innej perspektywy.
HR: I bez naleciałości – głupich i szkodliwych lektur typu „Cosmopolitan’: To właśnie przez ten medialny przekaz, którym jesteśmy od lat karmieni, wyobrażenie o tym, jak możemy pracować nad seksem zazwyczaj kończy się na tandetnych scenariuszach seksualnej randki, typu „Wysmaruj go Nutellą” albo ,,Chwyć i ściśnij punkt X, a wtedy partner będzie jęczeć
MN: Albo „Kup sobie wibrator’: To wszystko nie jest złe, ale nie wyczerpuje tematu.
HR: Dlatego pisanie książki, której centrum jest slow sex, to stąpanie po polu minowym. Po pierwsze – musimy uważać, żeby nie popaść w banały, po drugie, pilnujemy, żeby nie wyszedł z niej poradnik w stylu „Jedz, módl się i kochaj; po trzecie, zależy nam, żeby w atrakcyjny dla czytelników sposób zaprezentować tematy, które dotyczą nie tylko ciała, ale też kultury, antropologii, filozofii.
IV.
MK: Czy pisząc książkę, dowiedziałyście się czegoś nowego o seksie?
MN: Formuła, w której Hania jest wiecznie wątpiącym pragmatykiem i dociska mnie ostrymi pytaniami, powoduje, że wszystkie rzeczy, o których mówię, muszą być pogłębione i przefiltrowane. To bardzo wzmacnia przekaz. Obydwie nauczyłyśmy się przy tej książce pracować wolniej i mieć z tego więcej przyjemności, co oznacza, że przetestowałyśmy slow na samych sobie.
HR: Niech żyje slow journalism! (śmiech)
MN: Po drodze okazało się też, że slow wypuścił kolejną odnogę – slow jogging. W Polsce mocno rozwinęła się inicjatywa slow fashion. Życie potwierdza, że wszystko, co związane ze slow, prężnie się rozwija.
HR: Tyle, że zazwyczaj wszystko, co a w nazwie „slow’; jest skierowane do osób przywilejowanych społecznie. Zdrowa żywność moda odpowiedzialna społecznie to wydatek, na który większość ludzi nie może sobie pozwolić. Dla mnie to ważne, że slow sex zamiast wykluczać, działa wkluczająco. Każdego stać na to, żeby zwrócić uwagę na swoje ciało i życie erotyczne. Nie trzeba do tego żadnych drogich gadżetów, a raczej cierpliwości i zmiany nastawienia.
V.
MK: Czyli zmieniłaś swoje podejście do seksu w duchu slow?
HR: Zmieniłam zdanie pod wpływem tego, mówiła Marta, ale samo nazewnictwo w dalszym ciągu mnie drażni. Nie lubię anglicyzmów, uważam, że można znaleźć polski zamiennik na określenie o zjawiska. Boję się też trochę snobizmu, z którym wiążą się te wszystkie „slow” pojęcia, ale kupuję przekaz Marty i jej odwołania do praktyki coachingu – slow seks przekłada się na poprawę jakości życia ludzi, nie tylko seksualnego.
MN: W pewnych sferach slow znajdziemy warstwę snobizmu, przoduje tutaj slow food. Jednak pomysł na zwolnienie tempa życia i ucieczki od rutyny jest uniwersalny. Więcej, uważam, że
jest jedną z niewielu sensownych alternatyw dla zachodniej cywilizacji. Wszyscy coraz bardziej przyspieszamy, ale nie czujemy się od tego coraz szczęśliwsi. Przeciwnie, żyje nam się coraz trudniej. Gdzieś trzeba zatrzymać obłęd technologiczno informacyjny, presję czasu i zadań. Dla mnie slow jest autentyczny, ponieważ ja go po prostu czuję.
HR: Chodzi też o odchodzenie od neoliberalnych kategorii, w których postrzegamy własne życie i seks, czyli np. produktywność, dążenie na silę do orgazmu, przekonanie, że dobry seks to tylko ten, który kończy się orgazmem, a także sama ilość tego seksu, którą przedkładamy nad jakość. W koncepcji slow mówimy, żeby uprawiać seks rzadziej, ale w bardziej świadomy sposób.
VI.
MK: Slow sex ma szansę zdobyć popularność?
MN: Bardzo chciałabym, żeby tak się stało, ale mam świadomość, że wejście w slow sex implikuje pracę i części ludzi na pewno nie będzie chciało się jej wykonać. Inicjatywa slow jest dla tych, którzy posiadają motywację, żeby zrobić coś ze swoim życiem emocjonalnym i intymnym – nie dla mody i snobizmu, ale dla własnej przyjemności i satysfakcji. Nie mam złudzeń, że slow sex osiągnie wielką popularność, bo najlepiej sprzedają się rzeczy proste, dokładnie takie, jakie widzimy w mediach. Slow sex wobec powszechnego medialnego przekazu jest jak Dawid wobec Goliata.
VII.
MK: A jaki jest najpowszechniejszy przekaz?
MN: Ten, do którego odwoływała się Hania, czyli dobre rady z „Cosmopolitan” albo „CKM”. To jest często utylitarny seks, budowany na obrazach z pornografii, nakierowany na wykon. Wykon oznacza zarówno określone parametry, ilość partnerów, jaką powinnyśmy mieć (jak najwięcej), jak i sam obraz seksu – często niewiele mający wspólnego z rozkoszą, a więcej z dynamiką władzy i uprzedmiotowienia.
HR: Nie istnieje uniwersalny zestaw złotych rad, których można udzielić każdej osobie. Może przecież okazać się, że to, co oddziałuje na jednego, drugiemu nie sprawia żadnej przyjemności. Nie ma „dekalogu’; który można przekazać i to jest błąd, który popełniają często chociażby magazyny piszące o seksie.
VIII.
MK: Mamy do czynienia z pokoleniem RedTube’a?
MN: Oczywiście. Deficyt edukacyjny i obecność zdehumanizowanego wzorca daje pokolenia RedTube’owe. Zarówno młodzi, jak i dorośli ludzie mają przecież potrzebę wiedzy, więc będą jej szukać. Porno to jedno z niewielu źródeł wiedzy o seksie. Poziom tej wiedzy jest bardzo dyskusyjny, ale nie mamy co narzekać, skoro zupełnie zaniedbujemy edukację seksualną…
HR: Seks jest polem walki politycznej, szczególnie w naszym kraju. Mam wrażenie, że coś się zmienia na lepsze, bo media zaczynają mówić o seksie, a ludzie doceniają wagę tematu, ale widać, chociażby po decyzjach polityków, że mentalność pokolenia decydentów, jest wciąż zabetonowana, jeżeli chodzi o sprawy seksualne. Edukatorzy z grupy „Ponton’; których gościłam kiedyś w audycji radiowej, opowiadali przerażające rzeczy na temat poziomu wiedzy o seksie u młodych Polaków. Jedna z licealistek zapytała edukatorkę seksualną, czy jeśli po stosunku dokona płukanki sprite’em, a nie colą, to też nie zajdzie w ciążę. Była przekonana, że płukanka z coli jest świetnym środkiem antykoncepcyjnym.
MN: Na YouTube’ie można obejrzeć filmy, na których po wrzuceniu jajka do coli, ona rozpuszcza wapń ze skorupki i ścina białko, no więc dlaczego przez analogię nie wysnuć wniosku, że ścina
także spermę wewnątrz waginy, uniemożliwiając zapłodnienie? Tej logice nie można nic zarzucić.
HR: Muszę tutaj jeszcze zaznaczyć, że seks to sprawa polityki, ale też wiary. Kościół w naszym kraju odgrywa wciąż istotną rolę w blokowaniu przekazu dotyczącego edukacji seksualnej.
IX.
MK: Oglądałem kiedyś starcie Kazimiery Szczuki i Marzeny Wróbel. Poglądy prawicowej posłanki na temat edukacji seksualnej były straszne.
HR: Tak, ale nie można winić ludzi za ich braki w wiedzy albo przekonania, bo są przez całe życie indoktrynowani. Nie popadałabym też w kontrasty, sztuczne opozycje: my, wspaniali hipsterzy, rozumiejący, czym jest seks, kontra te biedne baby z prowincji, które żyją w ciemnogrodzie. Dopóki nie będzie właściwej edukacji, to ci ludzie nie będą mieli skąd czerpać wiedzy. Ale z drugiej strony ludzie zamykają się na edukację.
MN: To jest spowodowane lękiem przed seksem jako takim. Jesteśmy wychowywani w systemie, który znakomicie korzysta z biowładzy, czyli ogranicza ludzką seksualność. I to nawet nie musi być jakieś odgórne zalecenie, po prostu to należy do kanonu politycznego. Wyjściem z tego impasu jest branie osobistej odpowiedzialności za życie seksualne. Tak, jak powiedziała Hania, możemy polaryzować świat na panie z prowincji, które nic nie rozumieją, i nas warszawiaków, którzy jesteśmy tacy światli, ale to w ogóle nie rozwiązuje problemu. Chodzi o to, żeby córka pani z prowincji i córka pani z Warszawy miały dostęp, nawet do nieoficjalnej, typu instruktaż na YouTube’ie, ale jednak wiedzy, która pozwoli im w zasadniczy sposób rozwinąć się seksualnie, żyć bezpiecznie i planować rodzinę tak jak chcą.
HR: No i nie zapominajmy o szkolnictwie.
MN: Ideałem jest edukacja wpisana w rozwój dziecka, tak jak na przykład dzieje się to w Holandii. Nie możemy jednak na nią liczyć, więc zróbmy sobie dobry seks sami.
X.
MK: A jak w tym wszystkim odnajduje się moda? Czy jest ofiarą współczesnego myślenia o seksie, czy raczej prowodyrką zmian społecznych?
HR: Wydaje mi się, że jest gdzieś dalej. We współczesnej modzie obserwujemy gry dotyczące tożsamości płciowej, mieszanie damskiego z męskim. Moda świadomie odnosi się do erotyki.
XI.
MK: Czyli jak?
HR: Bawi się konwencją i lamie schematy Za pomocą mody można skonstruować swoją tożsamość erotyczną od nowa. Bardzo często fotografowie i projektanci wykorzystują seksualne obsesje i fetysze, nadają im nowe znaczenia – jak niegdyś Jean-Paul Gaultier czy Steven Klein. Świat mody nie tylko świadomie podchodzi do erotyki, ale ogólnie do kultury. Mądra moda komentuje przemiany społeczne, często jest przyczynkiem do nich. Tak by/o chociażby z emancypacją kobiet.
MN: Moda zabiera też głos na temat ageingu – dyskryminacji ze względu na wiek, która wiąże się z seksualnością. W ostatniej kampanii Dolce&Gabbana wystąpiły trzy naprawdę wiekowe i nie wyglądające posągowo staruszki, odziane na modłę sycylijską i w ubraniach marki. To jest wołanie o powrót do zdrowego rozsądku.
HR: Obawiam się, że high fashion to jednak promocja kultu idealnego, szczupłego i młodego ciała. Modelki plus size i walka z ageingiem to tylko listek figowy, gdy pojedziesz na Fashion Week, to nie ma tam grubych i starych modelek.
XII.
MK: Niektórzy mówią, że wynika to z homoerotyzmu mody.
HR: Dla mnie to trąci homofobią, gdy ktoś mówi, że to, że kreatorzy wypromowali obraz kobiety wieszaka, wynika z tego, że są mizoginami, gejami i nienawidzą kobiet. Być może określona wrażliwość twórców mody wpływa na jej transgresywny charakter, ale nie szłabym we wnioskach dalej. Moda sama w sobie nie jest seksem, ale może go komentować i bawić się nim.
Z kwietniową edycją magazyny Logo było dużo radości. Najpierw okazało się, że pisanie o Slow Sex’ie dla polskich facetów nie jest dobrym pomysłem, bo przecież oni wiedzą lepiej. Potem trzeba było wyjaśniać, że być może jednak są mężczyźni w tym kraju dla których jakość jest ważniejsza od ilości. Na koniec ukazał się obszerny i – naprawdę rzeczowy – materiał o książce. Uff.
Tekst: Seweryn Dracki | Magazyn Logo | Nr 4 | Kwiecień 2016
DUŻO, WIĘCEJ, NAJWIĘCEJ. SZYBKO, SZYBCIEJ… JUŻ. W DELEGACJI, W SAMOLOCIE, W TOALECIE PEWNIE. W SZYBKICH NUMERKACH NIE MA NICZEGO ZŁEGO. POD WARUNKIEM ŻE ONA TEŻ MA ORGAZM, A TY KAŻDEJ WASZEJ ŁÓŻKOWEJ IGRASZKI NIE KOŃCZYSZ W CZASIE USAINA BOLTA NA 200 METRÓW. CO, JEDNAK NIE JESTEŚ TEGO TAKI PEWIEN? PORA WIĘC WSPIĄĆ SIĘ NA WYŻSZY ŁÓŻKOWY LEVEL. PORA NA SLOW SEX!
Dwie naraz, trzy naraz, cztery naraz, choćby od zaraz, nie popa¬dam w marazm, nie muszę się starać” — śpiewa popularny raper Sobota, a ty w rytm stukasz nogą. i z ręką na sercu, panowie, któż z nas nie marzy o kolejnych seksualnych rekordach i nie jest przekonany o swoich ponadprzeciętnych łóżkowych możliwościach? Dobra, nie wszyscy naraz. Po kolei. Nowe przeżycia i doznania są spoko, dopóki ich kolekcjonowanie nie jest celem samy w sobie. 1 jeden z naszych podstawowych błędów – musimy się starać. Bo ilość wcale nie przechodzi w jakość. Dlatego tak jak rzuciłeś fast foody, bo są niezdrowe, tak też powinieneś choćby na chwilę fast f**k zamienić na slow sex. Bo każdy prawdziwy facet musi pracować nad sobą, a nie popadać w samouwielbienie. Zresztą co ja ci będę gadał. Lepiej posłuchaj, co do powiedzenia na ten temat ma Marta Niedźwiecka. Nikt z nas się do tego głośno może nie przyzna (ta nasza męska duma!), ale każdy z uwagą słucha, co do powiedzenia o seksie mają ONE. A tu do czynienia mamy jeszcze z ekspertką, bo Mar¬ta jest absolwentką Sex Coach University w San .Francisco. Jakie ma dla ciebie rady? Musisz skupić się na pięciu filarach.
1. filar: CZAS
To kluczowe zagadnienie, wspominałem ci już o tym, sprinterze. Aż wstyd to przypominać, ale skoro trzeba: pamiętaj, że kobiety zazwyczaj potrzebują nieco więcej czasu od ciebie. Żeby się podnieć, żeby być gotową, zęby skończyć.
– Slow sex, podobnie jak slow food, zrodził się z niezgody na bylejakość. Nie chodzi o to, żeby od razu kochać się trzy godziny, choć jeśli ktoś z czasem do tego dojdzie, to znakomici Przecież wszyscy chcemy się kochać długo i mocno. Slow sex oferuje zestaw metod, które pozwalają uprawiać seks przez trzy godziny, ale również trzydzieści fascynujących minut – mówi Marta. – Przyda się jeszcze jedno wyjaśnienie. Pojęcie „slow” jest przeciwieństwem „fast”. Ale wcale nie w znaczeniu szybko-wolno, tylko uważnie-nieuważnie. Najważniejszy przekaz ruchu slow brzmi: robiąc różne rzeczy szybko, jesteśmy powierzchowni. Szybko jedząc, podróżując, uprawiając seks, pomijamy to, co najważniejsze. Wpadamy w rutynę i działamy na autopilocie. A rutyna jest mordercą przyjemności — zauważa. No dobra, tyle teorii, pora na praktykę. Jak znaleźć to twoje i jej odpowiednie tempo w łóżku?
2. filar: CIAŁO
To prawda, że seks zaczyna się w głowie, ale koniec końców kończy się na (albo „w”) ciele. Rano biegasz, w ciągu dnia się głodzisz albo stosujesz diety, wieczorem trening? Myślisz, że bez szerokich ramion i kaloryfera na brzuchu nie będziesz mieć brania? Może pora się zatrzymać, odetchnąć i posłuchać? – Presja dotycząca wyglądu dotyka także mężczyzn. Oni również czują się zawstydzeni i zredukowani przez wizerunki, z którymi się porównują. Ich ciała tak samo podlegają weryfikacji pod kątem atrakcyjność seksualnej, kondycji, wagi, urody. To jest formatowanie kulturowe. Działa, mimo że go nie chcemy – uważa Marta. Co więc możemy zrobić, żeby pozbyć się kompleksów i czuć się dobrze sami ze sobą? Tu nie ma prostych rad i magicznych sposobów. Musisz naprawdę ciężko pracować nad swoją psychiką, aby mieć dobry kontakt z własnym dałem. Jednym z ćwiczeń polecanych przez Martę jest to, które nazywa „Zwyczajnie szczęśliwe dało”.—Chodzi w nim o zrobienie jednej dobrej rzeczy dla siebie — codziennie. Nie może to być nagroda w postaci słodyczy, jeśli z ich jedzeniem i tak masz problem, ani zakupów, drinka lub innych używek. Potrzebujesz co¬dziennie znaleźć choć jedną dobrą, ożywiającą twoje dało aktywność. To może być ruch — spacer, rower. To ćwiczenie ma cię nauczyć, jak dawać opiekę swojemu ciału w zamian za jego pracę.
3. filar: ŚWIADOMOŚĆ
I Jesteś zadowolony ze swojego życia seksualnego? No ba wiadomo, kto jak nie ja? Przechwalasz się, robi tak większość Polaków (z raportu prof. Zygmunta Izdebskiego wynika, że : 68 proc. mężczyzn i 67 proc. kobiet ma tak samo). I dopiero przy wódce, tej pitej na smutno, na jaw wychodzą nasze – słabostki. Ze od iluś tam lat ciągle tak samo, że przy zgaszonym świetle, bez seksu oralnego itd. A nawet jeśli wszystko jest naprawdę dobrze, to powinieneś mieć świadomość, że może być… jeszcze lepiej. Wystarczy się trochę przyłożyć i postarać. – Nie zawsze w badaniach mówimy prawdę. Jeśliby było tak dobrze, jak dowodzą raporty, to ani ja, ani terapeuci, ani seksuolodzy, nie mielibyśmy co robić. A mamy ręce pełne roboty – przyznaje Marta. – Bardzo ważne jest to, żeby zobaczyć naszą ludzką seksualność jako proces, na który ma wpływ wiele czynników niezwiązanych z seksem. Dostrzeżenie związku seksu z całością naszego życia pozwoli nie traktować go jako wieczornego incydentu. To właśnie pomaga nam budować świadomość w seksie – mówi. Co zaś nam może w tym pomóc? – Dzięki otwartości i pomysłowości możemy obejść się bez wyrafinowanych technik, nawet jeżeli nie mamy za sobą bogatej seksualnej historii -uważa Marta.
4. filar: UWAŻNOŚĆ
To, że brakuje jej nam w dzisiejszych czasach, podkreślają terapeuci, spece od samoobrony, a teraz nawet d od sex coachingu. Niby robimy coś, niby angażujemy się, a myślami jesteśmy już przy tysiącu innych spraw. Nie patrzymy kilka ’ kroków w przód, bo nasza uwaga rozjeżdża się na boki. Tymczasem również w łóżku uważność to jeden z filarów dobrego seksu. A jej podstawą jest… dotyk. – W seksie często korzystamy z niego bezmyślnie. Ot, żeby kogoś gdzieś pomacać, ewentualnie doprowadzić do orgazmu. Ale możliwości dotyku są dużo większe. Może wzmagać namiętność, rozbudzać, może rozluźniać. Działa zarówno na osobę do¬tykaną, jak i dotykającą. Na przykład, gdy zmienimy tempo – jeżeli dotykamy kogoś bardzo powoli, natychmiast wzrasta nasza uważność. Dlatego gdy czujesz, że twoje myśli odlatują, spowolnij dotykanie, a od razu wylądujesz i wrócisz do tego, co się z tobą aktualnie dzieje. Niesamowicie proste i niesamowicie skuteczne – radzi Marta.
5. filar: RYTUAŁY
Rutyna zabija związek? Pewnie, zdarza się. Co jednak nie oznacza, że wasze pewne rytuały muszą od razu wiać nudą.
– Może to zabrzmi paradoksalnie, ale rytuały to w zasadzie jedyna możliwość uniknięcia rutyny. Zwłaszcza w długodystansowym związku – przekonuje Marta. – Część ludzi, których dopada monotonia w łóżku, sięga po gadżety erotyczne albo zaprasza kogoś do trójkąta. Zabawki i przebieranki cieszą przez chwilę, z trójkątami jest jeszcze gorzej, bo zazwyczaj zamiast dobrej zabawy pojawiają się poważne kłopoty – ostrzega. – W seksualnych rytuałach liczą się przede wszystkim intencje. Decyzja, że robimy coś szczególnego chcemy wejść w seks maksymalnie uważnie. Całą resztę podporządkowujemy tej decyzji. To może być przygotowanie przestrzeni, siebie, dodanie atrybutów – od świec, przez muzykę, po dobre jedzenie. Umawiamy się też, że będziemy robić pewne rzeczy według ustalonego scenariusza, i on też będzie odświętny. W takim sensie nic nie jest zwyczajne, bo my nie pozwalamy, żeby takie było!
Pełna treść: