Zmiany z głową
Wszyscy chcą zmian, nikt nic nie zmienia. Najwyżej biegamy dookoła, jak kurczaki bez głowy, złorzecząc, że nic się nie dzieje. Zmiana to nie jest prosta sprawa i warto wiedzieć, jak ją robić z głową. Wiedzieć, dlaczego pojawia się opór, jakie odpalamy pomysły, żeby utrudnić sobie życie, no i przede wszystkim – jak robić zmiany z głową. Ten podkast jest o dobrej zmianie, o pułapkach, w które wpadamy i wreszcie o tym, że trzeba być jak Uma Thurman w Kill Billu – cierpliwymi.
🔷 opór, straty i inne brzydkie sprawy
🔷🔷 218 metod na schrzanienie każdej zmiany
🔷🔷🔷 3 najważniejsze rzeczy, które możesz zrobić, żeby móc coś zrobić
🔴 Słuchajcie i podawajcie dalej!
🎧 YT: https://youtu.be/M3YJyhsPPLY
🎧 Anchor: https://anchor.fm/ozmierzchu-niedzwiecka/
🎧 Spotify: https://open.spotify.com/show/
Życie się robi lepsze, o zmierzchu.
#ozmierzchu #seksisens #głowaserceciało #makeseksgreatagain
🔷🔷🔷
Witam was O Zmierzchu, w pełni lata. Takie zmierzchy lubię najbardziej.
Dziś zmontowałam temat, który brzmi filozoficznie, ale tak naprawdę jest mega praktyczny. Dotyczy – robienia zmian. A w zasadzie tego z jakiego powodu – mimo, że niby chcemy – to nie udaje nam się zmieniać w pożądanym kierunku. I dotyczy to zarówno jednostek, jak i całego świata. Więc dzisiejszy Zmierzch będzie o robieniu zmian z głową.
A jak zmiany, to musi być opór.
Z jakiego powodu, chociaż wiemy, to nic nie robimy. I z tym globalnym problemem, ale też na własnym podwórku – w rodzinach, w związkach, w robocie. Z jakiego zmienianie czegokolwiek jest takie trudne? Ano dlatego, że opór przed zmianą jest jej nieusuwalnym elementem. Brzmi jak mądrość z chińskiego ciasteczka, ale uznanie tego faktu niesamowicie dużo zmienia. Pozwólcie, że wam pokaże, jak to działa.
Mieliście kiedyś takie doświadczenie, że w dobrej wierze mówicie komuś, że można coś lepiej, a ta osoba startuje do was z pazurami, bo okazało się, że właśnie najechaliście temu komuś ojczyznę, i zbezcześciliście świętości?
To jest właśnie opór przed zmianą. Nieuchronna reakcja na to, że ktoś ci mówi, że coś trzeba inaczej. Z jakiego powodu on tam jest, ten opór to ja wam kiedyś opowiem. Ale na razie uznajmy, że cokolwiek próbujecie zmienić, nawet jeśli bardzo tego chcecie, to w was samych zaistnieje opór. I uznanie jego istnienia zmienia bardzo dużo.
Najbardziej niebezpieczne w skutkach jest to, że gdy doświadczamy oporu – bo może ktoś podważył nasze przekonania, nowe treści nas przerażają lub coś w tym stylu, to bronimy się przy pomocy irracjonalności. Tworzymy ułudy, które mają nam pozwolić ochronić jakąś wizję siebie albo jakąś wizję świat. Te ułudy amortyzują nasz opór, zajmujemy się nimi, zamiast usuwać prawdziwą przeszkodę w rozumieniu czegoś albo zaakceptowaniu czegoś. Bardzo często ten opór to jest maszkaron wychodowany na naszych niepewnościach albo niewiedzy. Stąd już prosta droga do atomowych konfliktów – druga strona reaguje na opór i mamy międzynarodową aferę. A przecież można nieco inaczej. Można nie bronić się tak zaciekle przed innymi opiniami. Można się nawet nie zgadzać, ale nie hodować w sobie oporu, wobec tego, co do nas przychodzi.
Spróbujmy ….
Przypomnij sobie coś, co sprawia ci trudność i wydaje się nie do zmiany. Cokolwiek – chudnięcie, aktywność, zmiana pracy. A teraz poczuj tę niechęć, która się w tobie rodzi, gdy myślisz o swoim temacie. Że coś trzeba zmienić … jakby odciągała cię siła o przeciwstawnym kierunku. A teraz uznaj, że masz prawo do swojego oporu. Może zrobi ci się lżej.
Z moich doświadczeń nauczenie się obsługi własnego oporu bardzo ułatwia życie – łatwiej się słucha krytyki; łatwiej się zebrać do robienia np., wstawania na trening rano w zimę albo kończenia roboty, mimo, że się nie chce bardzo; gdy wiemy, że będziemy czuć własny opór i, że nie ma go co traktować nadmiernie poważnie. On tam po prostu siedzi. Zniknie, gdy tylko zaczniemy odnosić jakieś sukcesy w obszarze, który był do zmiany albo gdy po prostu coś zacznie nam wychodzić. Najgłupsza rzecz, jaką możesz zrobić, to słuchać się swojego oporu.
Skoro oswoiliśmy się, z tym, że każda zmiana będzie powodowała w nas reakcję na oporze, możemy zrobić krok dalej i namierzyć wszystkie strategie, których używamy, żeby nic się nie zmieniło. Te wszystkie dodatkowe działania, które mają nam pomóc w tkwieniu w tym samym miejscu latami, które zazwyczaj działają niezawodnie.
6 głównych strategii, którymi utrudniamy sobie zmiany
1./ Źle zdefiniowane cele albo źle obrany kierunek, czyli pijane dziecko we mgle
To chyba jeden z najczęstszych problemów, że chcemy robić, ale nie wiemy jak. Odchudzanie, zmiana nawyków żywieniowych, wyjście z konfliktu, zmiana profilu zawodowego. To wszystko wymaga jakiejś wiedzy. Jeśli tańczysz w balecie, to pewno nie masz czasu na doskonalenie w obszarze inwestycji walutowych. Może więc warto zasięgnąć porady, kogoś, kto nie zna się na Szostakowiczu, ale wie jak działa giełda. Tymczasem mamy w Polsce nawyk bycia specjalistami w każdej dziedzinie – od ekonomii, przez medycynę, do polityki. I wydaje nam się w związku z tym, że ze wszystkim damy radę sami. Niestety, tak to nie działa.
Nie wszystko i nie zawsze da się zrobić po amatorsku. Jak chciałam zacząć ćwiczyć na serio, to zamiast oglądać filmiki o martwym ciągu na jutubie, znalazłam sobie trenera. Bo zupełnie się na tym nie znam i wolę zapłacić, niż zrobić sobie krzywdę. W prostszych rzeczach możemy korzystać z wiedzy fruwającej po sieci, ale w tych bardziej skomplikowanych – na przykład rozwiązanie kryzysu w pracy – pytanie wujka gógla o radę, raczej się nie sprawdzi.
Nie wiedząc na jakim obszarze się poruszamy, jakie trudności możemy napotkać źle opisujemy swoje cele i mamy wielki problem z ich realizacją. Ponieważ z bliska trudno jest rozpoznać elementy własnego obrazka. Przyjmijmy, że ktoś chce rzucić palenie. Ten ktoś pali od dłuższego czasu i ma tego dość. Kilka razy już podejmował trud pozbycia się nałogu i wie dobrze, że palenie mu szkodzi. Mimo to – pali. Sam dla siebie zapewne sięgnąłby po plastry nikotynowe albo wdrożył prostą strategię odmawiania sobie każdego kolejnego fajka. Ale jeśli nasz palacz pogada z kimś, kto ma do tego przygotowanie, będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie „w jakich okolicznościach palę”. I powoli zobaczy, że palenie jest związane w jego życiu z dwoma bardzo ważnymi obszarami. Relacjami społecznymi i odpoczynkiem. Wychodzi na fajka z biura, rozmawia z ludźmi i ma chwilę odpoczynku od zadań. Jeśli rzuci palenie straci ten właśnie pretekst na odejście od biurka, no i nie będzie przecież stał i patrzył na innych, gdy palą. Jak widzicie na tym przykładzie celem jest najpierw znalezienie alternatywny dla tych dwóch potrzeb – relacji i odpoczynku. Bez tego nasz palacz, będzie inwestował dużo energii w rezygnację z kolejnego wyjścia na papierosa, ale kiedyś frustracja go pokona i jednak dołączy do znajomych.
Niemożliwe jest samodzielne osiągnięcie dystansu wobec własnych przeżyć, no chyba, że jesteś mistrzem vippasany. Ale wtedy raczej nie pałujesz się z szefem o nadgodziny i raczej nie masz problemu z fajkami. Chcesz zmienić coś dużego? Idź i się poradź kogoś, kto pomoże ci nazwać problem, wytyczyć plan i określić cel.
Dobrze opisany cel i kierunek mają jeszcze jedną zaletę. Unikamy pułapki numer dwa, czyli
2./ Zmieniając się na negatywie
Można zmieniać się na pozytywie albo na negatywie. Przykład – chudnięcie to jest zmiana na negatywie – chcę zgubić kilogramy, odmawiam sobie jedzenia; więcej ruchu i zdrowa dieta to zmiana na pozytywie, kilogramy same znikają, gdy my jesteśmy zajęci produkcją endorfin.
Często zmieniając się na negatywie gubimy kontakt z dobrymi aspektami zmiany. Czyli na przykład chcąc się czegoś pozbyć (dajmy na to tych zbędnych kilogramów albo problemów w związku), utrudniamy sobie zadanie już na starcie. Motywacja „od”, czyli oparta na zaprzeczeniu, chęci eliminowania jakiegoś zjawiska skupia naszą uwagę głownie na negatywnych aspektach naszego życia. Jeśli chcemy zredukować wagę, fokus umieścimy na jedzeniu i kontrolowaniu wagi. I w zasadzie wszystko ok, ale jeszcze skuteczniejsze jest uruchomienie pozytywów – nie zawsze uda nam się mniej jeść, ale może udałoby się ruszać więcej, a przez to podkręcać metabolizm. Motywacja „do” pozwala nam zobaczyć nieoczekiwane plusy wynikające czasem z trudnych sytuacji. I często dostarczy dodatkowej motywacji.
Ale i tak – warto pamiętać, że wiele zmian może nam coś zabrać. I dzięki temu stwierdzeniu lądujemy przy trzeciej strategii, jaką jest nieuwzględnienie strat:
3./ Zmiana zawsze coś zabiera. Pogódź się z tym.
Niedostrzeżonym elementem rozwoju jest strata, której często podskórnie się obawiamy. Chcesz coś zmienić, na pewno coś stracisz. Jak w przypadku palenia – bilans naszego palacza, który chce rzucić tylko pozornie wygląda na korzystny. Tracąc kontakt z grupą znajomych, tracąc szanse na odpoczynek straci już teraz i co całkiem sporo. Zyski – czyli zdrowie wynikające z rzucenia palenia – są nie dość, że umieszczone w odległej przyszłości, to jeszcze są niezwykle rozmyte. Dużo mniej konkretne niż utrata, która dzieje się teraz. Nadal was dziwi, dlaczego ludzie jedzą słodkie albo palą? Po prostu nie godzą się ze stratą, którą ta zmiana przyniesie.
4./ Oczekujemy szybkich i spektakularnych rezultatów. Najlepiej we wszystkich obszarach życia.
Dużo, szybko, wszędzie. Od razu. Tak by chciała załatwiać temat duża część ludzi. Kiedy moi klienci żalą się, że spodziewane zmiany nie przychodzą w oczekiwanym tempie, zazwyczaj przypominam im, że robili jakąś rzecz w jakiś sposób przez ostatnie dwadzieścia, trzydzieści lat. Oczekiwanie, że zmieni się to w weekend jest absurdem. I można powiedzieć, że służy głównie zwiększaniu sobie ciśnienia. Żadna dobra zmiana nie zdarza się szybko. Szybkie zmiany są powierzchowne i bardzo szybko ustępują. A my zostajemy sfrustrowani faktem, że znowu się narobiliśmy, a nadal jest do dupy. Dlatego nie wierzcie w żadne „zmiana w 3 krokach” albo „weekend kompletnej transformacji”, bo w jeden weekend to można mieszkanie posprzątać, a i to nie zawsze. Ale na pewno nie, własne życie.
Myślę, że ten pośpiech jest z jednej strony efektem presji zewnętrznej – wszyscy mówią nam, że mamy szybko osiągać cele, a z drugiej strony treningowi jakiemu byliśmy poddawani np. w szkole, w rodzinie. Nie dajemy sobie czasu, żeby pomyśleć, coś przetrawić, dać się rozwinąć pożądanym procesom. Z życiem nieczęsto bywa jak u dentysty – przychodzisz, znieczulają i po godzinie wychodzisz z załataną dziurą w zębie. Do poważnych zmian potrzebujemy i zaangażowania, i wyrozumiałości. A wymagając od siebie bardzo wiele – ma być szybko, skutecznie i ma być robione ma maksa od razu – od razu programujemy się na zakaz popełniania błędów. Co nas prowadzi do kolejnego punktu
5./ Najmniejszą porażkę traktujemy jako sygnał do zaprzestania działań
Jak nie zadziała od ręki, to mam to w nosie. Cierpliwość, człowieku, cierpliwość. Cierpliwość is new black. Uma Thurman w Kill Billu cierpliwie wykonywała rozkazy starego mistrza, nosiła te wiadra po schodach w nieskończoność, po to by – gdy przyszedł czas – móc energicznie rozprawić się niedobrymi ludźmi. Cierpliwość jest seksi i prowadzi do celu.
Każda, nowa umiejętność potrzebuje minimum trzech tygodni, żeby wejść nam w krew – np. niewielka zmiana związana z jedzeniem albo wieczornym spacerem. Jeśli myślimy o czymś bardziej zaawansowanym, jak nauka jazdy konnej albo tańca, to potrzeba minimum stu godzin praktyki, żeby znaleźć się na poziomie wstępnie zaawansowanym. Czyli jeśli robisz coś przez 2 godziny w tygodniu, to sensowne efekty przyjdą po roku. I nie ma cudów. Wytrwałość jest najsilniejszym predykatorem sukcesu w czymkolwiek za co się weźmiesz.
6./ Fiksacja na błędach, zamiast skupienia na celu
Najczęściej cudzych, bo zazwyczaj to inni się muszą zmienić, nie ja. Wtedy jest się robi roszczeniowo. Ale nie raz mamy obsesję na punkcie własnych niepowodzeń i głównie nimi się zajmujemy. I wtedy albo się nad sobą użalamy albo sobie dowalamy, w zależności od osobowości i nawyków.
„Nie dam rady i jestem beznadziejna” to jeden z bardziej powszechnych stylów oddawania mocy własnej. Po takim zdaniu od razu mamy spokój i już nic nie musimy robić. Ani próbować, ani ponosić porażek, ani wymyślać nowych metod. Nasza sprawczość została wyeksportowana na Księżyc. Gdy już uznasz, że do niczego się nie nadajesz, jakakolwiek zmiana będzie nierealna.
Mamy więc 6 sposobów na torpedowanie zmian, które możemy stosować łącznie lub rozdzielnie. Co możemy zrobić z tą obezwładniającą liczbą sposobów na schrzanienie każdej zmiany?
Zastosować antidotum,
a konkretnie zrobić 3 rozsądne ruchy
1./ Po pierwsze i najważniejsze UZNAĆ WŁASNY OPÓR PRZED ZMIANĄ.
Tak, nawet najbardziej aktywny aktywista, gdy usłyszy, że ma zmodyfikować swój styl działania na początku przeżywa napinkę. Każdy tak ma. Jedni mają bardzo mocno, inni trochę słabiej.
Stawiamy opór nowym informacjom, doświadczeniom i jeśli zdamy sobie sprawę z tego, że tak jest, to za każdym razem będzie łatwiej. Słyszę coś nowego i mi się myśli „Nuda” albo „Eeee, bez sensu” albo „To nie dla mnie”. To właśnie nasz niechętny zmianie system przekonań wypluł jakiś bezsensowny komunikat, bylebyśmy się nie zastanowili głębiej nad tym, co słyszymy lub czytamy. Uznajmy, że tak jest i nie dajmy się nabierać.
2./ Kai Zen – czyli cierpliwie i powoli
Fantastyczna alternatywa dla pochopnych, narwanych zmian, to metoda małych kroków, inaczej Kaizen. Ta metoda ma nieoczekiwany skutek uboczny – dużo lepiej dzięki niej radzimy sobie z lękiem i stratą, które towarzyszą każdej zmianie. Dlatego, że w Kaizen robimy najmniejsze możliwe kroki. Nie ma rzucania się z motyką na słońce. Nie ma miejsca na wielkie rewolucje, nagłe zwroty wydarzeń, nadaje się więc do np. procesów relacyjnych, modyfikacji zachowań. A czasem można dzięki niej wytworzyć nowe wzorce zachowań, które są zupełnie nieoczekiwane.
Teoretycy Kaizen za przykład podają min. dość sugestywną historię pewnej bardzo otyłej kobiety. Jej terapeuta zasugerował radykalną wersję metody małych kroków. Klientka miała na początku po prostu wstawać z kanapy, potem stać przez pięć czy dziesięć minut, potem dołączać niewielkie ruchy. Jasne, to trwało mega długo, ale zadziałało. Inna droga nie wchodziła w rachubę, bo klientka nie należała do tych szczególnie zmotywowanych.
Takie jedzenie słonia małymi łyżkami pozwala nam też startować z niewielką motywacją, bo zwyczajnie czasem nam jej brak. Kai Zen do niektórych rzeczy działa – jak wychowywanie dzieci ; do ratowanie planety – już nie.
3./ Szukaj wsparcia i doceniaj siebie
Najczęściej to nam umyka – gdzieś jest zmieniacz, czyli ty. Robisz coś dla siebie, żeby było lepiej. Może to do cholery doceń. Zamiast się strofować i nieustannie stawiać do pionu, zamiast nakładać na siebie nierealistyczne oczekiwania. Zobacz siebie z tą zmianą, czy ci pasuje, po co ci ona, może jest tam coś przyjemnego, co osłodzi straty, może można z kimś, może można inaczej, może można łagodniej i bardziej w kontakcie ze sobą.
A potem napieraj. Zmiana sama się nie zrobi.
Ten zmierzch dobiega już końca, żegnam was ciepło. Tym razem coś zaplanowałam i kolejny odcinek będzie o lęku. Dobrej nocy.