Ponieważ jestem starą konserwą, aż mnie zatchnęło. Jak to „cosmo” źródłem jakiekolwiek rzeczowej i wiarygodnej informacji?! WTH? Przecież, przecież to … rezerwuar uprzedzeń. Przedmiotowego traktowania seksu. Osławionych, beznadziejnych porad w stylu „patrz na jego krocze tak często, jak się da, a z pewnością zacznie cię pożądać’. Podręcznik do hodowli nieświadomych kobiet. Aaaaaa!
Dziennikarka odparła mi na to (nie drgnęła jej powieka, przysięgam), że jej pokolenie znakomicie radzi sobie z odsiewaniem bzdur od prawdy, a niemal naturalną kompetencją jest rozróżnienie w morzu informacji tych, które są rzeczywiście pożyteczne, od całej reszty. Nie w całości dzielę optymizm i zaufanie do tego roztropnego i selektywnego pozyskiwania wiedzy, ale wyznam, że nieco mi ulżyło. Zobaczyłam ten proces od zupełnie innej strony . Poczułam się też nieco zawstydzona. Do teraz twierdziłam, że źródło informacji ma zasadnicze znaczenie. I, że są takie źródła, które po prostu propagują zdeformowany obraz świata / seksualności / czegokolwiek. I jako takie powinny być omijane przez tych, co chcą się dowiedzieć czegoś wartościowego. A tu taka nauczka. Nawet Opowieści z Mchu i Paproci mogą dać Coś.
Nie weszłam pod stół, żeby odszczekać tylko dlatego, że siedziałyśmy w kawiarni i taki eksces nie zostałby właściwie zrozumiany. Postanowiłam więc odszczekać publicznie, przynajmniej tą część za którą czuję się odpowiedzialna. Niniejszym odszczekuję. Uczcie się skądkolwiek. Czytajcie wszystko, co wam wpadnie w ręce. Zasysajcie informacje wszystkimi wypustkami. Baczcie jeno, żeby to, co wsysane było odżywcze, zasilające i robiło wam dobrze. Wiedza to potęga. A wiedza o seksie to potęga większa, niż inne potęgi.